Komu to potrzebne?
Pewnie narażę się wielu sportowcom, kibicom i entuzjastom różnych dyscyplin. Skoro jednak z idei barona Pierre’a de Coubertina, francuskiego historyka i pedagoga, uważanego za ojca nowożytnego ruchu olimpijskiego zostało niewiele - stąd też nie ma najmniejszego powodu, by igrzyska natrętnie oglądać, a już na pewno się nimi ekscytować. No bo co z tego ma przeciętny człowiek, że ktoś tam robi fikołki, biega, kuca, gra w piłkę, czymś rzuca bądź pływa, po czym - albo skacze i tarza się z radości, albo mazgai przed publicznością.
Dla zwykłego zjadacza parówek z musztardą niewiele z tego wynika. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że nie wynika z tego dosłownie nic. Ostatnio słyszałem ciekawą definicję sportu zawodowego. Otóż zawodowy sport jest niczym innym, jak dążeniem do perfekcji w wykonywaniu czynności nikomu do niczego niepotrzebnych. Nie twierdzę, że uprawianie sportu jest czymś złym i uwłaczającym ludzkiej godności. Przecież wszyscy ludzie, ze mną na czele, robią wiele nikomu do niczego niepotrzebnych rzeczy. Jeśli jednak ktoś nade wszystko kocha sport, to niech się w tym spełnia i dąży do doskonałości.
Wracając do obecnego święta sportu. To, co pokazano milionom ludzi na świecie w trakcie ceremonii otwarcia, mogło już świadczyć o tym, że tym razem nie będziemy mieli do czynienia z prawdziwym sportem i uczciwą rywalizacją. Idąc z duchem czasu, paryskie igrzyska zdegradowano do rangi imprezy komercyjnej, na której inicjatywę przejęli lewicowi ideolodzy oraz wodzireje przemysłu rozrywkowego dedykowanego najbardziej prymitywnym gustom.
Wprawdzie baron de Coubertin, odkurzając starożytny pomysł igrzysk dla współczesności, pisał: „Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze”, ale cóż właściwie ma owo „wzięcie udziału” oznaczać dla obecnych zawodników? W czym konkretnie sportowcy dziś uczestniczą? Czy aby nie w jakimś nastawionym na ogromne zyski widowisku, gdzie za wszelką cenę liczy się tylko i wyłącznie zwycięstwo? Gdyby było inaczej, nie trzeba by do monstrualnych rozmiarów rozbudowywać choćby instytucji kontroli antydopingowych. Gdyby zawodnicy nie musieli wygrywać, a jedynie dobrze walczyć, na igrzyska nie wysyłano by wyselekcjonowanych pod nadzorem specjalistów od śrubowania wydolności organizmów i prania mózgów „ludzkich okazów”. Na domiar złego, dochodzi do tego jeszcze doktrynerstwo będące elementem strategii rewolucji komunistycznej. Jednym z jego widocznych objawów na paryskiej imprezie jest genderowe szaleństwo, według którego płeć człowieka jest określana nie biologicznie, a np. kulturowo.
I tak paru sportowców (a raczej zgodnie z obowiązującymi dziś trendami sportowczyń) dążących do perfekcji w wykonywaniu czynności nikomu do niczego niepotrzebnych, napotkało w Paryżu na barierę nie do pokonania. Mam tu na myśli osobników, którzy nagle odkryli, że tak naprawdę są kobietami i zaczynają rywalizować jako kobiety z prawdziwymi kobietami. Symbolem Igrzysk XXXIII Olimpiady Paryż 2024 pozostanie chyba włoska bokserka, która po tym, jak dostała potężny cios w głowę od algierskiego babochłopa, w 46 sekundzie walki w obawie o swoje zdrowie postanowiła zrezygnować z marzeń o medalu olimpijskim, po czym padła na kolana i zalała się łzami. Ludzie zajmujący się organizowaniem takiej hucpy przeszli nad tym do porządku dziennego, a nawet zaczęli dorabiać do tego różne rewolucyjne teorie. Tymczasem lata treningów, wyrzeczeń i litry wylanego potu poszły niczym krew w piach. Ot, taka współczesna istota igrzysk.
Leszek Sawicki