Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Końcowe odliczanie

Każdy wykładowca historii filozofii zna powiedzenie, iż przygotowanie współczesności i tego, co dzisiaj nazywa się myśleniem, zaczęło się kantem, a zakończyło niczem (oryginalnie: zaczęło się Kantem, zaś zakończyło Nietzschem).

Być może niskiej lotności powiedzenie niesie w sobie dość ważne przesłanie dla współczesności. Nicość nie jest koniecznym i ostatecznym stadium rozwoju homo sapiens i jego kultury, ale zawsze rozpoczyna się od oszustwa. Pchani jednak rozwojem wypadków najczęściej nie dostrzegamy źródeł idei i osądów rzeczywistości serwowanych nam jako rozwiązania bolączek obecnego czasu. Flirt z doraźnością i tym, co dzieje się tu i teraz, czyni nas ślepymi także i w kontekście finalnego wyniku podejmowanych przez nas dzisiaj ocen i wyborów. Ogólnie rzecz biorąc, dopiero spadając w nicość uzmysławiamy sobie, co właściwie i dlaczego się stało. Fałsz towarzyszący naszej teraźniejszości jest jak klapki na końskim łbie - doskonale zawęża nam pole widzenia. Jeśli do tego dodamy trzymanie się z determinacją maniakalną twierdzeń łechcących swoim prostactwem nasze ego, wówczas nie sposób uniknąć koszącego lotu Ikara w otchłań morską. I tak jak na obrazie Pietera Bruegla, w ostatecznym rozrachunku z owej topieli wystawać będzie tylko niedomyta kończyna dolna szalonego awiatora.

Mitologia grecka konstatuje, iż początkiem upadku Ikara były bezmyślność, głupota, pycha i marzenia. Kwartet ten dość dokładnie odpowiada temu, co dzisiaj nazywamy ideologią, czyli erzacem współczesnym religii. Ta ostatnia stanowi antytezę ideologii, gdyż jest naznaczona logiką, mądrością, pokorą i realizmem. I właśnie te cechy pozwalają rozpoznać w niej maskaradę wilków drapieżnych odzianych w owcze skóry. Niestety i tutaj natrafiamy dzisiaj na mariaż z ideologią. Ale nie w tym rzecz, że takowy mariaż istnieje. Zasadniczym problemem jest pęd w przepaść. Prostym przykładem owego pędu jest działanie partii dzisiaj rządzącej. Powtarzające się pytanie o zdolność PiS do wygrania następnych wyborów parlamentarnych jest znamiennym symptomem tego problemu. Otóż osobiście uważam, że partia Jarosława Kaczyńskiej, przy całej sympatii oraz osiągniętych wynikach, przerąbie te wybory z kretesem. I chociaż może zachować palmę największego ugrupowania w sejmie, to jednak pozostanie jej rola, którą pełni dzisiaj w senacie – sfrustrowanego obserwatora wydarzeń. Skądinąd smutna ta konstatacja nie opiera się słupkach makroekonomicznych, które pną się w górę niczym młody bluszcz. Ten lot w przepaść zaczął się od fałszywej oceny sytuacji w prowincjonalnych strukturach. Już kilka lat temu pisałem o problemie z powiatowym i gminnym establishmentem PiS, który doskonale babra tę partię w błocie i daje asumpt do tego, by jak najszybciej odsunąć ją od władzy. Lokalni działacze, niczym plemienni kacykowie i szamani, uwierzywszy w swoją wszechmoc, ruszyli podbijać lokalne rynki polityczne i doić materialnie lokalne struktury władzy, przypisując sobie całkowity i jedyny patent na mądrość. Tańce Gowinowskie oraz umizgi do PSL nie są wyrazem działania szaleńca, ile raczej dostrzeżeniem właśnie tego i próbą ratowania własnej skóry. Ów danse makabre Polski powiatowej to obraz rozczochranego i nieumiejącego ubrać się co okazji polityczka, przekonanego o własnej wszechwiedzy i nieprzyjmującego do wiadomości, że jest po prostu głupi. I właśnie o ten kamień potknie się w przyszłej elekcji PiS.

 

Lot szaleńczy wciąż trwa

Szkopuł tkwi jednak nie w tym, że jedna partia straci, a inna zyska. Taka jest karuzela demokracji i takie są jej prawa. Zasadniczym jest jednak to, co nastąpi po ewentualnej przegranej PiS. Po drugiej bowiem stronie tego „sporu” politycznego wyhodowały się elementy iście komiczne, ale z mentalnością wampirycznych bestii. Efektem nie będzie tylko eufemistyczne „czyszczenie” salonów, ale dokładne wyrzynanie w pień wszystkiego, co łączy się choćby cieniem z władzą poprzednią. Ten kulturowy proces już dzisiaj dostrzegamy chociażby w życiu religijnym. Badania socjologiczne, prowadzone w różnych stadiach pandemii, dość jasno wskazały, że blisko 25% naszego społeczeństwa ma w głębokim poważaniu podejmowane przez Kościół działania. Po prostu są oni całkowicie obojętni na rzeczywistość religijną. Doliczywszy do tego tradycyjny elektorat antychrześcijańskiej lewicy oraz zawłaszczenie młodzieży przez ideologie lewicowe można rzeczywiście zacząć odczuwać lęk. Mantra, iż „bramy piekielne go nie przemogą”, na nic się tutaj przyda, bo nie z bramami piekielnymi bezpośrednio mamy tutaj do czynienia. Rzecz jednak nie idzie tylko o dobrostan Kościoła, ile raczej o kulturową zapaść społeczną. Wspomniałem tydzień temu o miazdze dogmatycznej współczesnego Kościoła. Ta miazga to zamknięcie się na prawdę i szermowanie ideologicznymi hasłami bez pokrycia. Brzmią one tak ładnie, jak miedź brzęcząca lub cymbał brzmiący. Dzisiejszych chrześcijan, także duchownych, nie interesuje już, jak się rzeczy mają, ale jak sprawnie i bezboleśnie działać we współczesnym świecie. Określa ich doraźność, a nie rozpoznanie celu. Z takim orężem nic nie zdziałamy, a jedynie spowolnimy agonię. Jednak to spowolnienie może okazać się nadzwyczaj bolesne.

 

Nie widział ni burz, ni fali

Ikarowa tragedia rozegrała się tak boleśnie, ponieważ mityczny awiator nie zważał na realia i napomnienia ojca, a zapatrzył się w oślepiające słońce. Cóż, także dzisiaj lecimy w przepaść dlatego, żeśmy sami siebie oślepili. Kulturowy upadek sytuuje się właśnie w gronie ślepców i głupoli. To bolesne i dość niewygodne stwierdzenie. Ale na prawdę nie można się zamykać. Ciekawym jest, że wobec koszmaru swoich czasów św. Benedykt z Nursji nie zaczynał opętańczych podrygów ze współczesnością, ale zaczynał budować enklawy prawdy i rzetelnego poznawania świata w kontekście celu ostatecznego. To przyniosło odrodzenie. Owe enklawy nie były tylko odgrodzeniem się od teraźniejszości, ale przede wszystkim od idiotów niszczących od środka zdrową tkankę normalności. Ciekawym jest, czy i dzisiaj nie powinniśmy zastosować tej metody?

Ks. Jacek Świątek