Koronkowa robota
- Z zawodu jestem szwaczką, z zamiłowania - koronkarką, hafciarką - przedstawia się bialczanka. Stwierdzenie, że życiowe pasje zawsze mają źródło w domu rodzinnym, w jej przypadku potwierdza się w stu procentach. - Już jako mała dziewczynka podpatrywałam babcię, która dużo robiła na drutach. I mamę, która za robótki ręczne brała się już nie tylko z powodów praktycznych, żeby np. wydziergać sweter. Nie bała się ani szydełka, ani skomplikowanego haftu. Jej koronki były zdecydowanie bardziej dekoracyjne. Cieszyły oko - opowiada. W przypadku pani Anny pierwszy zapał zgasł wprawdzie dość szybko, ale kiedy wrócił, gdy miała kilkanaście lat, to ze zdwojoną siłą. I przy okazji ujawnił spore pokłady cierpliwości i uporu. Wciągnęło ją koronkarstwo. W mig opanowała tradycyjne wzory szydełkowe. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, zaczęła szukać nowych wyzwań. Kiedy zobaczyła prawdziwy majsterszyk - koronkę frywolitkową, żeby się jej nauczyć, pojechała na warsztaty aż do Krakowa. Ale prawdziwą miłością okazała się koronka siatkowa.
– U mnie w domu, u rodziny czy znajomych były serwetki wyszywane albo szydełkowane, ale z siatką nigdzie się nie spotkałam. Znałam ją tylko z gazet. Niestety nie mogłam nigdzie znaleźć kogoś, kto pomógłby mi tę nową technikę opanować. Nieoczekiwanie okazało się, że Józefa Kozioł z mojej rodzinnej wsi, Wólki Nosowskiej, koronki siatkowe robi od dziecka. Za swojego życia zdążyła mi jeszcze przekazać swoje umiejętności – opowiada A. Karwacka-Kosińska.
Tak się to plecie
Koronka siatkowa (fachowo zwana filetem plecionym) jest trudna i dość czasochłonna. Jej podstawą jest zrobienie siatki poprzez wiązanie i przeplatanie nici lub sznurka przy pomocy specjalnej igły i sztabki. Tę swego rodzaju kanwę pani Anna wiąże „w powietrzu”, umocowany jest tylko zaczątek pracy. Dopiero kiedy jest gotowa, zabiera się do nanoszenia na nią haftu. Filetowa koronka pięknie prezentuje się w postaci bieżnika, obrusa czy firanki zawieszonej w oknie. Można ją też wykorzystać do obszycia serwetek, pokrowców na poduszki czy materiałowej zazdrostki.
Niedużą, kwadratową serwetę wykonaną tą techniką A. Karwacka-Kosińska zgłosiła w 2013 r. na konkurs ogłoszony przez pracownię koronkarstwa w Sitniku podlegającą Gminnemu Ośrodkowi Kultury w Białej Podlaskiej. Praca bardzo się spodobała, a jej autorkę nagrodzono pierwszym miejscem. – Panie z jury znały tę koronkę z dawnego rękodzieła – pokolenia naszych babć czy prababć. Nie miały natomiast styczności z współczesną pracą, dlatego moja serweta zdobyła takie uznanie – mówi pani Anna.
Sukces dodał jej skrzydeł. W 2015 r. wstąpiła do Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie. – Musiałam wtedy pozgłębiać tajemnice koronki siatkowej, dotrzeć do twórców. Okazało się, że w sąsiadującej z gminą Kornica gminą Janów Podlaski taką koronkę robiło się z dawien dawna. Charakterystyczne dla tych terenów jest to, że siatka jest w kolorze czarnym. Wyplatano ją z nici lnianych. Nanoszony na nią haft robiono natomiast z kolorowej wełny – tłumaczy.
Bywanie w świecie
A. Karwacką-Kosińską śmiało można nazwać specjalistką w dziedzinie koronki siatkowej. Wyjście z pracami z domu otworzyło jej okno na świat. Chociaż nigdy nie narzekała na nudę, jej życie nabrało barw dzięki temu, że bierze udział w wystawach i kiermaszach organizowanych w całej Polsce. – Mam okazję poznać ludzi z tej samej branży, a każdy wyjazd to nowe twarze i inne rękodzieło. Z domu nie zobaczy się takich nowin! – stwierdza. Co ciekawe, w trakcie 40 Międzynarodowego Jarmarku Folkloru w Węgorzewie jej stoisko uznano za najpiękniejsze, przyznając główną nagrodę. Osobiście, panią Annę cieszy też to, że towarzyszy jej podczas takich imprez, ale też dzielnie wspiera na co dzień, mąż.
Dzięki temu, że dzisiaj ma już swój własny styl, twórczyni z Białej Podlaskiej nie szuka podczas takich wyjazdów nowinek. Jeśli coś jej się spodoba – po prostu kupuje to na pamiątkę. Ale „bywanie” w świecie jest też inspirujące. Podczas jednego z kiermaszy kilka osób spytało, czy robi lniane woreczki na pieczywo. Dzisiaj to główny kierunek jej rękodzielniczej pracy.
Spod igły
Czy dużo pani tworzy? – dopytuję. Co to znaczy: dużo? – śmieje się pani Anna. – Robię to ciągle, bo to kocham! – stwierdza prostolinijnie. A że jest to miłość jej życia, można przekonać się, oglądając efekty na facebookowym profilu koronkarki… Podziwiając talent, najczęściej nie zastanawiamy się nad tym, że oprócz przysłowiowego kleju w rękach, każdą najmniejszą koronkę autorka musi wykrochmalić, upiąć, rozprasować równiutko – co do milimetra! O ile robota to sama przyjemność, wykończanie bywa katorgą.
– Przychodzę z pracy do domu, robię kawę, włączam radio i siadam do kolejnej pracy: albo szydełko, albo wyszywanie. Nie cierpię monotonii. Nie lubię też robić dużych rzeczy, wymagającej ogromnego wkładu pracy. Wolę szybki efekt – tłumaczy z uwagą, że właśnie tak mówią dzieci i młodzież szkolące się w pracowni koronkarskiej przy Klubie Kultury w Sitniku, dla których prowadzi warsztaty. Dzielenie się wiedzą, pokazywanie, na czym polega koronkowa robota, nie jest trudne. Ale tak jak samo operowanie szydełkiem czy igłą – wymaga od tych, którzy się za nie biorą, prawdziwego zacięcia.
Dobra moda
Nie jest prawdą, że rękodzieło to twórczość niszowa, wstydliwie zepchnięta na margines tego, co zwie się sztuką. – Dużo ludzi, i to młodych, zajmuje się rękodziełem, tyle że nie obnoszą się z tym. Kilka lat temu założyłam bloga „Zaczarowane szydełko”. Wprawdzie dzisiaj już nie jest aktywny, ponieważ nie mam czasu, żeby go nadal prowadzić, ale liczba wpisów i próśb o poradę była ogromna. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ten kierunek twórczości jest lubiany. Wiele pań robi piękne rzeczy, ale „do szuflady”. Tak jak pani Józefa, która uczyła mnie siatki. Kiedy przez przypadek zobaczyłam jej koronki, nie mogłam wyjść ze zdumienia – wspomina A. Karwacka-Kosińska.
Oprócz twórców jest też ogromna rzesza tych, którzy kochają rękodzieło i nie przegapią żadnej okazji, by kupić jakiś ładny drobiazg do domu czy na prezent. Poszukują rzeczy oryginalnych, jak wychodzące z rąk pani Anny woreczki na pieczywo, ziarno, butelkę soku czy nalewki. – Lubię pracować na ręcznie tkanych lnach. Ponieważ są dość grube, igłą wiele bym nie zdziałała, więc naszywam haftowaną krzyżykami aplikację i ewentualnie wyciągam nitki na mereżkę, żeby przeciągnąć sznureczek do zawiązania. Cieńsze tkaniny wyszywam konturowo. A że kocham koty, to chyba najczęściej powracający motyw – śmieje się moja rozmówczyni.
Na koniec rozmowy pozostawiam pytanie, czy nie szkoda jej oczu… – Męczą się bardzo. Ale gdybym ten czas spędziła przed telewizorem, nie miałyby się wcale lepiej – mówi.
LA