Komentarze
Źródło:
Źródło:

Kościół w niewoli

Popularna maksyma głosi, że historia jest nauczycielką życia. Z jednej strony bowiem odnajdujemy w przeszłości wiele odpowiedzi na dzisiejsze pytania, co wskazuje, że jednak dzieje świata posiadają swoistą koncentryczność i niekoniecznie stanowią (przynajmniej w dziedzinie ludzkiego postrzegania świata) kształt prostej rozwojowej.

Z drugiej strony znajomość faktów z przeszłości pozwala unikać błędów, które popełnili poprzednicy. To sprawia, że zwracanie uwagi na to, co działo się przed nami oraz zastanawianie się nad minionym, wbrew pewnym hasłom wyborczym, wcale nie oznacza stagnacji, ale wybór przyszłości. Namysł nad historią wskazany jest również w Kościele. Uczestnicząc w historycznych „radości i nadziei” podążającej przez dzieje ludzkości, Kościół również podlega rozwojowi. Sam fakt pojawiania się dogmatów stanowi dowód, że wspólnota wierzących rozwija swoje poznanie danych Objawienia. Pod wpływem pojawiających się kontrowersji zwraca się do własnego wnętrza, do depozytu wiary i, usilnie kontemplując prawdę Bożą, odkrywa zamysł Najwyższego, co wyraża potem w formule dogmatycznej. W tym rozwoju należy jednak patrzeć w przeszłość, aby nie popełniać błędów, które już miały miejsce.

Papieski zamek w Awinionie

W tym roku obchodzimy 700 lat od początku rezydowania Następców św. Piotra w prowansalskiej miejscowości Avignon, należącej przynajmniej w pierwszej fazie do Joanny Neapolitańskiej i będącej pod wpływem monarchii francuskiej. Ten okres w dziejach Kościoła, trwający od 1309 do 1377 r., nazywany jest często „niewolą awiniońską”. Owa niewola nie oznaczała jednak fizycznego więzienia papieży, ile raczej uleganie, z takich czy innych pobudek, wpływom świeckiego monarchy. Każdy papież z siedmiu rezydujących w Awinionie mógł jedną swoją decyzją sprawić powrót Kurii Rzymskiej do Wiecznego Miasta. Mógł, ale tak nie czynił. Zasadniczym więc dla niewoli awiniońskiej nie było fizyczne zniewolenie (choć może i strach przed tym mógł się kołatać w głowie papieża), ile raczej poddanie się (przynajmniej w sferze doczesnej) wpływowi czynników świeckich. Przeprowadzka z Rzymu na prowansalskie wybrzeże, której motorem napędowym był strach papieży pochodzenia francuskiego przed wpływami Rzymskiej Kurii, zdominowanej przez przedstawicieli możnowładców włoskich, zamiast wolności dała niewolę. Próba ratowania przed zniewoleniem przez jednych spowodowała efekt wręcz przeciwny, a papiestwo wpadło z deszczu pod rynnę. Dzisiaj oczywiście łatwo przychodzi oceniać tamte wydarzenia, bo jesteśmy mądrzejsi o kilka wieków, jednakże czasem wydaje mi się, że powielamy ten schemat. Schemat, który opisać można jednym zdaniem: trzeba czasem wejść w sposób myślenia współczesnego nam świata, aby ratować Kościół. To myślenie jest jednakże błędem.

Gdybyście byli ze świata, to by was on miłował

Zasadnicza linia myślenia niektórych osób w Kościele (przy czym nie mówię tylko o hierarchach, lecz także mam na myśli świeckich) podąża drogą tego schematu. Kościół musi zaakceptować nie tylko język świata, ale również tezy, które głoszone są w świecie, ponieważ w ten sposób uratuje wiarę przed marginalizacją. Najlepiej ten schemat oddaje myślenie, że dostosowanie się do myślenia większości, a przynajmniej zaniechanie głoszenia tez kontrowersyjnych i nie na rękę współczesnym, sprawi, że nasze kościoły nie wyludniają, a wierni będą nadal chętnie do nich uczęszczać. Ten schemat myślenia widać bardzo wyraźnie chociażby w debatach o aborcji, eutanazji czy sprawie osób rozwiedzionych, ale również pojawia się on przy okazji sprawowania sakramentów czy sakramentaliów katolickich. W najlżejszym wydaniu mówi się o obniżaniu wymagań stawianych osobom, które starają się o nie. Problem jednakże jest w tym, że nie tyle w ten sposób ratujemy Kościół przed wyludnieniem, ile raczej rozmywamy to, co stanowi o esencji Jego misji w świecie. Łatwa zmiana słownictwa czy argumentacji nie jest tylko zmianą kosmetyczną, ale często stanowi o zmianie znaczenia, a więc o zmianie zasadniczej. Innymi słowy: zbyt często Kościół zaczyna tracić swoją tożsamość, jak sól, która wietrzeje. Bo czym innym jest próba zrozumienia ludzkich działań, a czym innym jest lansowanie pod tym szyldem ich usprawiedliwienia. Gdyż tożsamość Kościoła to tożsamość Jego nauki, a właściwie tożsamość Jego Założyciela i Jedynego Dawcy Prawdy – Jezusa Chrystusa. Idąc na kompromis ze światem, możemy stracić łączność właśnie z Nim. Wchodzenie w kompromisy ze światem skutkuje nie tylko obniżeniem autorytetu niektórych hierarchów, ile raczej rozmyciem granicy wyznaczonej przez Jezusa. Brzeg morski ginie najczęściej nie poprzez gwałtowne uderzenia tsunami, ile raczej przez stałe i powolne podmywanie przez leniwie płynącą wodę. Leniwie, ale systematycznie. „Niewola awiniońska” to nie tyle niewola fizyczna, ale raczej uzależnienie ducha.

Mistyczna pomoc

Znamiennym jest, że papież Grzegorz XI powrócił do Rzymu pod wpływem rozmów ze św. Katarzyną Sieneńską. Rozmowa z kobietą, która nie zajmowała żadnego stanowiska w Kościele, a jej autorytet zbudowany był na mistycznej więzi ze Zbawicielem, zaowocowała odkryciem na nowo wolności, do której wyswobodził nas Chrystusa. Katarzyna nie negowała urzędu papieskiego, nie kontestowała go ani nie krytykowała. Sama w swoich pismach nazywa Następcę św. Piotra „słodkim Chrystusem na ziemi”. To właśnie z tej miłości zrodziła się potrzeba ratowania Kościoła. Ratowania Jego tożsamości i misji w świecie. Mądrością papieża Grzegorza XI było uważne wysłuchanie tej kobiety. I choć powrót do Rzymu nastąpił dopiero po jej śmierci, nie sposób dzisiaj zaprzeczyć, że ta święta miała ogromny wpływ na tę decyzję. To też jest wskazówka, że Kościół odradza się nie poprzez działania polityczne, ekonomiczne czy społeczne, ale poprzez wzrost więzi Jego dzieci ze Zbawicielem. Więzi, która przebiega nie przez ziemię, ale przez serce człowieka. Dlatego najlepiej dba o tożsamość Kościoła ten, kto podejmuje troskę o duchową stronę życia chrześcijańskiego. Bo z głębokości serca mówią usta, a czyny same przychodzą, gdy duch nie osłabnie. I to też jest nauką, o której warto pamiętać.

Ks. Jacek Świątek