Kościół w sercu stepu
Za oknem mojego pokoju jak okiem sięgnąć - step. Spod śniegu wyzierają gdzieniegdzie kępy uschłej trawy. W tym roku grudzień wyjątkowo łagodny, nietypowy, ponieważ przyniósł go mało. Ale zimą to nie śnieg jest najgorszy ani liczba stopni mrozu na termometrze, tylko dokuczliwy wiatr. Bezlitośnie wyciąga wszystko ciepło z kościoła czy z domu. Kiedy nie ma wiatru, na dworze jest całkiem przyjemnie nawet przy 30-stopniowym mrozie. 10 stopni na minusie staje się trudne do zniesienia, gdy zaczyna wiać.
Historia mojej posługi na Wschodzie jest dość prosta. Po czterech latach pracy w Polsce, na parafii, zostałem poproszony przez kolegów z tworzącego się Wyższego Seminarium Duchownego na Ukrainie o wparcie – brakowało kadry. Ruszyłem więc z pomocą. Kiedy minęło siedem lat, uznałem, że muszę zdecydować, co dalej.
Podjąć się pracy duszpasterskiej na Ukrainie? Nie uśmiechało mi się to, ponieważ byłbym wśród swoich wychowanków, będąc zmuszonym – mówiąc żartem – ciągle świecić przykładem…
Wrócić do kraju? Ale przecież tam jest komu pracować – porównywałem realia funkcjonowania Kościoła na Wschodzie z Kościołem w Polsce.
Może zatem Rosja? – przyszło mi na myśl. Miałem w pamięci braki kadrowe, z jakimi zmagali się moi koledzy księża pracujący w parafiach w Rosji, u których miałem okazję kilkakrotnie gościć podczas urlopów. Tak otworzył się przede mną kolejny rozdział. W Tobolsku spędziłem siedem lat. Kolejne pięć – w Omsku, do którego opuszczenia zostałem zmuszony. Kiedy urzędnicy cofnęli mi kartę stałego pobytu, pomyślałem, że pewnie pora zrezygnować z zagranicy. Ale właśnie wtedy odnalazł mnie abp Tomasz Peta, od 2003 r. ...
LA