Kosmiczny przypadek
A my chłoniemy te wszystkie nowiny, próbujemy segregować, porządkować i filtrować, a czasem bezkrytycznie przyjmujemy, bez chwili refleksji i zastanowienia. Bez dystansu i ostrożności, które wydają się niezbędne, bo - chociaż brzmi to paradoksalne - informacje, w swoim przekazie, nie opisują rzeczywistości: one tę rzeczywistość tworzą. Kreują obrazy, najczęściej czarne, przerażające i tragiczne, bo dobra wiadomość to zła wiadomość. W rachunku ekonomicznym tak z pewnością jest, a prawda nie jest niezbędna, by ten rachunek zgadzał się z oczekiwaniami wydawców. Czasem może nawet być przeszkodą. „Kosmiczny” przykład z ostatnich dni pięknie potwierdza regułę.
Nie ustalili jeszcze najlepsi agenci i wywiadowcy, z jakiego źródła wyfrunął słynny i wszechobecny wirus, a w przestrzeni pojawiło się kolejne, w tym wypadku z pewnością chińskie dzieło: kosmiczna rakieta. Tak to z tymi konstrukcjami jest, że coś tam wynoszą wysoko, wysoko, a reszta sobie spada. Jak się okazuje, spada sobie dość swobodnie i przypadkowo, poza kontrolą. Przez połowę ubiegłego tygodnia media wróżyły, gdzie te skromne 20 ton żelastwa może sobie upaść. Rozrzut geograficzny był spory, bo przy prędkościach rzędu kilkunastu tysięcy kilometrów na godzinę różnica kilku minut zmienia zasadniczo przewidywane miejsce uderzenia. Można więc było na potęgę snuć czarne wizje i straszyć. Media uwielbiają to czynić.
No i kładzie się człowiek do łóżeczka w sobotni wieczór z taką myślą, że mu nad głową chiński złom fruwa i wybiera sobie właśnie miejsce lądowania. I zasypia człowiek, nakarmiony czarnymi wizjami, z nadzieją, że może jednak jego łóżko lądowiskiem dla tego złomu nie będzie. Rano otwiera oczy, złomu obok siebie nie widzi, więc oddycha z ulgą, a wrodzoną ciekawością wiedziony postanawia sprawdzić, kto miał mniej szczęścia i odebrał tę kosmiczną przesyłkę. Trudno jednak tę nowinkę znaleźć: przestała być dla mediów atrakcyjna, bo resztki chińskiej rakiety, zamiast spektakularnie grzmotnąć w centrum jakiejś konkretnej metropolii, spadły sobie spokojnie do oceanu. Takie tam marne plum i trochę przestraszonych i przypalonych śledzi. Nic ciekawego i wartego cennej, medialnej uwagi.
Tak to niestety działa: wróżyć, straszyć i szokować, kreować i interpretować, a informować trochę przy okazji i byle jak. I bombardować tymi „nowinami”, osaczać i manipulować, bo musi być jakiś cel takiego – tylko pozornego – chaosu. W świecie zysku nie ma raczej miejsca na przypadek. Ten może rządzić tylko losami złomu, nawet tego kosmicznego.
Janusz Eleryk