Krajobraz po bitwie
Każda wojna pociąga za sobą straty. Nie tylko w postaci ofiar po stronie przeciwników (politycznych), ale też deprawację „zwycięzców”. Rany długo się goją. Antoni Gołubiew w jednym ze swoich opowiadań wspomina o dwójce młodych ludzi idących pośród ruin zburzonej Warszawy. Wojny już nie ma, ale ich równy, mocny, wojskowy krok świadczy, że pozostanie zapewne jeszcze długo w głowach. To nie jest tak, że rozhuśtane emocje społeczne nagle ucichną, „babcia Kasia” pokocha robótki ręczne, KOD i Obywatele RP rozejdą się do domu, sieroty po komunie, emerytowani esbecy zajmą się kołysaniem wnuków, a Krystyna Janda przestanie spoglądać w górę, wypatrując, czy ktoś jej stamtąd znów nie spróbuje os…ć.
Machina raz puszczona w ruch nie zatrzyma się łatwo. Znajdą się inni, w stronę których zwróci się ostrze nienawiści, hejt. I będzie, jak było. Tylko jeszcze mocniej. I bezkarniej.
Obsesje i emocje
Dziesiątki razy czytaliśmy, słyszeliśmy o demokracji „w stadium upadku”, wojnie domowej, która „wisi na włosku”, Kaczyńskim knującym spisek, sfałszowanych wyborach. Jakoś upadku demokracji nie widać: frekwencja wyborcza przekroczyła 73%, szokując eurokratów, krew się nie polała. Można było – można dziś – obrażać prezydenta, premiera, organizować demonstracje, kłamać, bluzgać na Polskę poza jej granicami. Nikt nikogo nie aresztuje za wzmacnianie pedagogiki wstydu i poniżanie na wszelkie sposoby „tego kraju”. Ale obsesje nie ustąpiły. Nakręcone przez „totalną opozycję”, wzmocnione enigmatycznymi lękami, nie odejdą szybko. Wystarczy poczytać wpisy na forach internetowych. ...
Ks. Paweł Siedlanowski