Kultura

Kręć się, kręć, wrzeciono

Z okruchów wspomnień odtwarzają dawne tradycje tkackie. I przekazują je dalej, następnym pokoleniom - aby ocalić zanikającą sztukę ludową.

Dawniej tkanie płótna było powszechnym zajęciem, kobiety pracowały przy rozłożonym warsztacie tkackim zajmującym nawet połowę izby. Krosna można dziś obejrzeć nie tylko w muzeach, są uruchamiane w domach kultury, wprowadzając w tajniki tego jednego z najstarszych rzemiosł. Zanim powstały wykorzystywane do tkania na krośnie płócien nici, trzeba było zasiać len. Jego zbiór odbywał się późnym latem po żniwach - wyrywano go ręcznie z korzeniami i wiązano w małe snopeczki, które należało dobrze wysuszyć przez kilka dni na słońcu.

Zwożone je następnie do stodoły, oddzielano nasiona od łodyg, obijając bijadłem lub wyczesywano główki, czyli torebki nasienne, za pomocą dużych drewnianych grzebieni. – Najciekawsza była obróbka lnu: moczenie, suszenie, a potem czesanie – opowiada 77-letnia Zofia Jówko z bialskiej wsi Hrud, która polubiła pracę przy lnie już w okresie swojego dzieciństwa.

Czesanie włókna lnianego za pomocą specjalnych szczotek żelaznych było ostatnią czynnością w procesie obróbki. W jej trakcie następowała selekcja włókna na gatunki. Te, które pozostawały między zębami szczotek, tzw. pakuły, wykorzystywano do wyrobu powrozów czy grubych płacht. – Z oczyszczonego włókna na kołowrotku kobiety przędły nici. Służyły one potem do tkania na krośnie płócien – mówi pani Zofia. – Kiedy jeszcze mieszkałam we wsi Komarno, w gminie Konstantynów, przyglądałam się, jak robią to moja babcia Karolina Szewczuk i mama Stanisława Szarubko. Nie było światła elektrycznego, wisiała lampa, przy której ojciec czytał gazetę, a kobiety tkały. Kiedyś niemal w każdym domu znajdowało się krosno. Nie było radia, telewizji, a należało jakoś zająć sobie czas.Nauczyłam się tkać, a w wieku 14 lat samodzielnie już wykonywałam chodniki, a potem pasiaki z farbowanej wełny. Zaścielało się nimi łóżka, na które kładło się poduszki i jaśki – wspomina.

Z. Jówko do dziś pamięta, jak schodziły się kobiety, przynosiły kółka tkackie, a przędąc, śpiewały: „Kręć się kręć wrzeciono, wić się tobie, wić! Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić!”.

 

Krosno sprzed wieku

Trzem siostrom pani Zofii takie nie przypadło do gustu, ale ją zachwyciło. Jak przyznaje, najtrudniejsze było snucie i zakładanie osnowy, to znaczy ułożenie na danej szerokości przędz tkackich o określonej liczbie, długości i jednakowym napięciu. – A potem wszystko szło gładko – opowiada. Kiedy wyszła za mąż i zamieszkała we wsi Hrud, nadal zajmowała się tkaniem. – Moja mama przyjeżdżała, pomagała mi przy tej pracy, szczególnie przy farbowaniu nici wełnianych. Miałam zamówienia, ponieważ coraz mniej kobiet zajmowało się tkaniem, a potrzeby były. I tak zostało do dzisiaj. Teraz jestem jedyną tkaczką w okolicy, posiadam krosna, które mają ze 100 lat i dobrze mi służą. Szkoda tylko, że nie zachowały się moje dawne tkaniny. Niestety część z nich została zniszczona przez mole – dopowiada.

Kiedy w Hrudzie, w klubie kultury, w 1998 r. powstała inicjatywa ocalenia dawnych tradycji tkackich, pani Zofia chętnie się zaangażowała. Wraz z Marianną Jówko i Marianną Sawczuk – w ramach funkcjonującej pracowni tkackiej – przekazują swoją wiedzę i umiejętności młodszemu pokoleniu, ucząc składania krosien, snucia i zakładania osnowy, tkania kolorowych chodników i pasiaków.

 

Perebory – ornament wciąż przypominany

Pracownia nosi imię mistrzyni krosna – nieżyjącej już Stanisławy Baj z Dołhobród w gminie Włodawa. – S. Baj przypomniała nam ornament tkacki, jakim są perebory – opowiada 76- letnia M. Sawczuk z Hruda. W okolicach, gdzie spędziła dzieciństwo, tj. we wsi Nosów w gminie Leśna Podlaska, powstawały tkaniny przetykane – dywany w tzw. prątki. Ich nazwa pochodzi stąd, że do tkania oprócz deski i dwóch nicielnic, tj. metalowych lub drewnianych ram będących częścią krosna tkackiego, potrzebna jest mniejsza lub większa ilość prątków lub sznurków. – Tkałam ze swoją mamą Marianną Niszkieniuk – wspomina pani Marianna. – Pamiętam, jak pomagałam nawijać niteczki na płochę, czyli osadzony w części krosna grzebień tkacki. Były wtedy w naszym domu małe krosna, dziś nie mam już takiego urządzenia. Kiedyś, jeszcze w latach 70, siano len. Zebrany z pola w październiku suszyłam nawet w piecu chlebowym. Chętnie przędłam i wykonywałam chodniki na osnowie lnianej o szerokości 80 cm i dowolnej długości. Do dzisiaj są rozścielone na schodach w moim domu. Perebory mało były znane, zostały przypomniane przez mistrzynię z Dołhobród, kiedy zakładano pracownię tkacką w Hrudzie. Ornament ten znalazł się na strojach ludowych, jakie szyjemy dla zespołów – dopowiada M. Sawczuk.

Nadbużański perebor wybierany jest deseczką na osnowie i przetykany kolorowym wątkiem tworzącym wzór. Dziś wyrabiany jest w północno-wschodniej części województwa lubelskiego, a dawniej we wschodniej części podlaskiego. Pierwsze wzmianki i opisy elementów zdobniczych przypominających perebory w Polsce pojawiają się w zapiskach dokonanych w 1830 r. przez jednego z pierwszych polskich etnografów Łukasza Gołębiowskiego i dotyczą ubioru ludowego okolic Włodawy i Łomaz. Tkaczki nadbużańskie wypracowały własny styl wykonywania wzorów na tkaninie płóciennej. Jego charakterystyczną cechą jest symetryczny układ pasów zdobionych geometrycznymi elementami w różnych zestawieniach. Pasy z powtarzającymi się elementami tworzyły zwarty i wyrazisty ornament. Nazwa „perebor” to nawiązanie do czynności wykonywanych przez tkaczkę: przebierała ona nici osnowy wąską deseczką, wprowadzając między przebrane nici kolorowy wątek w trzech kolorach, z których dwa były zawsze wiodące.

Po I wojnie światowej stroje ludowe nie były już popularne wśród mieszkańców wsi, a perebory wypierały przez haft krzyżykowy. W czasie II wojny już ich nie wykonywano. Ale technika przetrwała. – Wzory podlaskie spotkamy zarówno po polskiej stronie granicznej rzeki Bug, jak i na terenach zabużańskich – na Ukrainie i Białorusi. Charakteryzują się one tym, że mają kwadraty – tłumaczy Barbara Redde z Dubeczna w powiecie włodawskim, która tkactwem zainteresowała się jako nastolatka, a swoją pasję rozwijała także pod kierunkiem S. Baj z Dołhobród. W grudniu 2023 r. zakończył się trzyletni projekt w Wyrykach – Szkoła Mistrza Tradycji, którego celem było zapoznanie z krosnami i tajnikami tkactwa. Nauczycielką była B. Redde, a efektem warsztatów są zdobyte umiejętności oraz pomysły na wykorzystanie wzorów, które panie będą realizowały w latach kolejnych.

 

Wzorem mistrzyń

Pasjonatki tkactwa w naszym regionie nie tylko powróciły do zapominanego rzemiosła, ale chcą uczyć go innych. We wsi Ruchna pod Węgrowem Małgorzata Pepłowska poza działalnością artystyczną udziela się także na rzecz lokalnego środowiska, prowadząc warsztaty dla dzieci i młodzieży oraz organizując pokazy tkactwa w szkołach i instytucjach kultury. Jest kontynuatorką po Dominice Bujnowskiej – ludowej tkaczce dywanów techniką dwuosnowową, których w ciągu 40 lat pracy twórczej wykonała 1,5 tys. – D. Bujnowska nie była jednak moją bezpośrednią mistrzynią, od której przejęłam tajniki tak trudnego tkactwa – stwierdza M. Pepłowska. – Moją nauczycielką była Halina Fijołek. Owszem, zawsze staram się sięgać po tematykę zapoczątkowaną przez D. Bujnowską – jest to życie dawnej wsi, jej obyczaje, otaczająca przyroda. Bujnowska była pionierką tkactwa obrazowego w dwuosnowówce, które tak mnie pochłonęło, że ciągle odkrywam na nowo jego piękno. Jestem dumna, że dane mi jest kultywować tę piękną dziedzinę tkactwa po wielkich mistrzyniach. W mojej rodzinie nie było żadnych tradycji w tkaniu tkaniny dwuosnowowej. Zaczynając przygodę z tkactwem, musiałam sięgnąć do mojej wyobraźni. Były lata 80, bez internetu, więc sama tworzyłam swoje dzieła, jedynie podpatrując swoje mistrzynie – przyznaje

Do dzisiaj w naszym kraju istnieją dość silne ośrodki podtrzymywania tradycji tkackich, nie tylko na Kurpiach czy Suwalszczyźnie, ale także w naszym regionie.

Joanna Szubstarska