Krwawe Gody
Wzmianki o dramacie, jaki rozegrał się tutaj 27 i 28 grudnia 1942 r., nie udało mi się znaleźć w kronice parafialnej prowadzonej z pietyzmem przez ks. Ignacego Sopyłę. Choć trzeba było pochować 47 osób, proboszcz nie mógł opisać mordu dokonanego przez hitlerowców na swoich parafianach. Być może nie był też w stanie, wstrząśnięty - tak jak cała wieś - śmiercią tylu ludzi. Rankiem 27 grudnia 1942 r. do wsi przyjechała niemiecka ekspedycja karna. Żandarmi wkraczali bezceremonialnie do każdego domu. Kazali wszystkim iść do szkoły. - Skończyłem jak raz sześć lat. Pamiętam wszystko - mówi Zdzisław Moskwiak. - Weszło dwóch gestapowców: „raus, ubierać się!”. Było nas dwóch braci, siostra, ojciec z matką. Rodzice złapali pierzynę, bo myśleli, że szykuje się wywózka. Niemiec mówi: „nein” i zaczyna tłumaczyć ojcu: jakeś niewinien, zaraz wrócisz, a jakeś winien, to ci niepotrzebne - wspomina.
Grudniowy poranek dobrze pamięta Teresa Dołęga. – Był sadzisty przymrozek, ale śniegu nic a nic. Tatusio wrócił od obrządku i powiada: coś się będzie działo. Bo Nowa Gręzówka była obstawiona żołnierzami – co parę metrów. Jak przyszli Niemcy, byłam w łóżku. Nawet obuć się nie mogłam. Mama narzuciła na mnie kawałek koca i na zmianę z siostrą niosła na plecach. Jak już doszliśmy do szkoły, na tym kocu postawiła mnie przed sobą – wspomina. Była tam już niemal cała wieś. Niemcy z listy wyczytywali nazwiska. Wyczytanych przeganiali do jednego pomieszczenia. Resztę podzielili na dwie grupy: dzieciom i kobietom kazali iść do domu, a mężczyznom zostać. – Jak wróciliśmy, wszystko było zrujnowane. Pościel cała skotłowana. Nawet do piwnicy pod komorą weszli i szukali, czy się ktoś nie ukrył – przypomina sobie pani Teresa.
Echo wystrzałów
O tym, co się działo dalej, mały Zdzisław dowiedział się później.
– Naszym ojcom Niemcy powiedzieli, że ci, co są na liście, będą rozstrzelani. Pyta jeden: „gdzie ich mamy rozstrzelać?”. Wszyscy „zdrewnieli” i na razie nic. Ale jak ryknął jeszcze raz: „w lesie czy na cmentarzu?, odpowiedzieli, że na cmentarzu. Wtedy wysłali ich do domu. Zanim ojciec wrócił, samochody ze skazańcami już były pod cmentarzem.
– Tam małżeństwo było. Ślub wzięli w Boże Narodzenie – przypomina T. Dołęga. Marian Rybka, znający to wydarzenie z opowieści, dopowiada szczegóły: – Wzięli ślub pierwszego dnia świąt. Ona była z domu Kapteina, a wyszła za Olka. Jego na samochód do rozstrzelania wzięli. A ona powiedziała, że nie zostanie. I też poszła.
– Ocalał jeden dzieciak, mój sąsiad, półsierota, Józio Zadrożny. Jak ich z samochodu wypędzali, to Zadrożny z córką, Brodowską po mężu, ciotką tego chłopca, podszedł pod cmentarz i mówi, żeby nie zabijali wnuczka, że to jego matka. Niemiec oddał chłopca. Józio podbiegł i schował się pod płaszcz do Brodowskiej – opowiada Z. Moskwiak.
W pamięci mieszkańców wsi zachowała się także trzyletnia dziewczynka Danusia Wilkosz. Miała szansę przeżyć egzekucję. – Tam była drewniana brama i furtka. Dziewczynka skręciła w furtkę. Niemiec zastawił to dziecko furtką i sam stanął. Chciał, żeby przeżyła. A drugi, Ukrainiec, złapał ją, wypchnął i rozstrzelał. A Niemiec – tak mówili – zemdlał – opowiada Z. Moskwiak. A ponieważ cmentarz jest blisko domu rodzinnego, pamięta odgłos serii z karabinu, jaki przez ucichłą wieś poniosło echo. I że potem rozległo się kilka pojedynczych strzałów. – Za parę minut patrzymy, a tu wojsko wraca i śpiewa: „Hajli, hajla” – relacjonuje. I dodaje, że pluton egzekucyjny podobno przyjechał z Siedlec.
Przytuleni byli
Ciała rozstrzelanych poświęcił na cmentarzy ks. I. Sopyła. Do domów porozwożono je drabiniastymi wozami. Ale jeszcze nie zdążono zmarłych pogrzebać, gdy do Gręzówki po raz kolejny przyjechali Niemcy. Było to nazajutrz, 28 grudnia.
Pierwszego dnia świąt na przesłuchanie Niemcy zabrali ze wsi Stanisława Moskwiaka. Następnego dnia rano jego żona – Leokadia (z domu Koper), poszła do Łukowa dowiedzieć się, co z nim. Nie wróciła i ona. – Gestapowcy ich rozstrzelali. I przyjechali do Gręzówki zabić dzieci. Tam była jedna dziewczynka 16 lat, chłopak 12 lat i trzeci 9. Zawieźli ich na cmentarz i rozstrzelali. Ona była w środku. Jednego brata obejmowała jedną ręką, drugiego drugą, przytuleni byli. Słowo ciężko wypowiedzieć… – mówi pan Zdzisław przez łzy. – Tata zawsze płacze, kiedy o tym opowiada, bo to widział na własne oczy – tłumaczy córka – Elżbieta.
Od pozostałych rozmówców dowiaduję się też, że z czworga nieletnich dzieci Moskwiaków ocalał Tadeusz. – Miał inne nazwisko – wyjaśnia pani Elżbieta. – Przed 1939 r. Gręzówka należała do parafii Łuków. Przy spisywaniu aktu zapytany o nazwisko chrzestny myślał, że chodzi o niego, i podał: Koper. Dziecko tak zostało zapisane. Dlatego przeżył, a też był Moskwiak.
Przeżyły także starsze siostry; jedna była wtedy na robotach w Niemczech, druga – Genowefa, której mąż walczył w partyzantce, miała być w tym czasie w lesie.
Kule w drzewie
Nie wiadomo, gdzie pogrzebane zostały ciała Moskwiaków zamordowanych w Łukowie. Groby na grębowskim cmentarzu, w większości zbiorowe, bo rozstrzeliwano całe rodziny, i dopisek na tablicach: „Zamordowani przez hitlerowców”, przypominają o tragicznych wydarzeniach w grudniu 1942 r.
– Wszystkich Niemcy rozstrzelali przy żołnierskich grobach – uściśla Z. Moskwiak. Ks. Adam Krasuski, proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Gręzówce, dodaje, że pamięć o tych odległych czasach jest dla jego parafian bardzo ważna. Całkiem niedawno odnaleziony został dębowy krzyż pierwotnie ustawiony na malutkim grobie trzyletniej Danusi. Historia zresztą ciągle przypomina o sobie. – Na początku roku, uprzątając cmentarz, wycięliśmy kilka drzew. Jeden z drwali powiedział mi, że są w nich kule z II wojny światowej. Nie dowierzałem. Pokazał przecięty pień. Piła przeszła równio przez kulę tkwiącą w drzewie przez tyle lat – mówi.
Dlaczego musiało zginać tyle osób? I skąd Niemcy wzięli listę z nazwiskami? Mówiło się o donosie. O szpiegu w szeregach partyzantów w Jacie. O oskarżeniu, że Gręzówka pomagała leśnym. Czy te pytania umilkły?
Monika Lipińska