Historia
Krwawe zajścia w Polubiczach

Krwawe zajścia w Polubiczach

Niektórzy duchowni uniccy nie czekając na urzędowy termin wprowadzenia liturgii prawosławnej, uczynili to już wcześniej. 6 stycznia 1874 r. administrator parafii Dołha i Sycyna Antoni Omelanowicz oświadczył parafianom, że zmiany, jakie on zaprowadza, nic nie znaczą i nie psują istoty wiary.

Lud według niego powinien zachowywać się spokojnie, bo cerkiew należy do świaszczenika i rządu. Wierni słysząc to, początkowo zaczęli płakać, ale potem stanowczo zażądali odstąpienia od ołtarza takiego pasterza, który postępuje jak wilk w owczarni. Przelękniony pop przerwał nabożeństwo i zamknął się na plebanii.

Następnego dnia mieszkańcy zażądali od niego wyjazdu z parafii, co też uczynił. Inni parochowie przeczuwając, co będzie, sami wcześniej opuszczali swoją parafię. Tak uczynił ks. Józef Kurmanowicz w Pratulinie, który 8 stycznia pożegnał swych parafian. Wierni rzucili się na kolana, prosząc o błogosławieństwo. Kapłan zalany łzami nie mógł powiedzieć ani słowa i tylko drżącą ręką pobłogosławił swe owieczki. Po jego odjeździe parafianie schowali klucze. W Krzyczewie władze pod pozorem remontu pousuwały wszystko, co było unickie, ale gdy wierni zobaczyli, że po remoncie wstawiono wystrój prawosławny, postanowili interweniować. 11 stycznia przybyli do świaczczenika Leontego Urbana i zażądali kluczy. Okazało się, że miał je cerkiewny starosta. Po otwarciu świątyni wnieśli powyrzucane rzeczy, ustawili w stare ołtarze, zamknęli cerkiew i ukryli klucze. Pod datą 13 stycznia 1874 r. K. Kraszewski zapisał w swej kronice: „Dziś z Nowym Rokiem starego stylu nakazano wprowadzić nabożeństwa po cerkwiach unickich wedle nowych reform: do wszystkich znaczniejszych parafii sprowadzono urzędników milicji i zwiększono straż ziemską, gdyż włościanie w silnej stoją opozycji. Na trzeci dzień świąt ruskich (9 stycznia – J.G.) do Dołhobród zjechał nowy delegowany pop dla odprawienia nabożeństwa, jak posłuchy chodzą włościanie go mieli mocno poturbować. W Ostrowie przyszło do starcia z milicją. Dziś w Zabłociu (dobra kodeńskie) zebrało się 4 tys. ludzi, cerkiew zamknęli silnie i obstąpiwszy księży nowych nie wpuścili (był to ks. Leon Łącki – J.G.); straszono ich, że milicja strzelać będzie, odpowiedzieli, że właśnie na to się tu zebrali, chciano wyszukać i ująć tych, co ludzi podżegają, odpowiedzieli, że tu podżegaczy nie ma, bo wszyscy są jednomyślni, a jeśli chcą kogo brać, to pojedynczo nie dadzą, chyba żeby wszystkich zabrać razem chcieli”. Wg innych źródeł na czele sotni kozaków przybył tam naczelnik powiatu bialskiego Awksentij Aleszko i dialogował początkowo ze zgromadzonymi. Wg gazety galicyjskiej „Czas” miało w końcu dojść do bójki między ludem a wojskiem. Tłum odparł kozaków od świątyni, a ci, będąc w mniejszości i nie czując się na siłach zaprowadzić porządek, wycofali się. Do podobnych wydarzeń doszło w Choroszczynce. Tamtejszy duchowny Jerzy Koncewicz próbował zwodzić wiernych, że usuwając unickie pamiątki, nie narusza istoty wiary. Gdy jednak parafianie posłyszeli o oporze w okolicy, jak gdyby obudzili się. Stracili zaufanie do swego proboszcza i postanowili działać. Zamknęli cerkiew, klucze ukryli i wystawili warty. 13 stycznia 1874 r. doszło do głośnych wydarzeń w Polubiczach, o których pisano później w gazetach galicyjskich („Gazeta Narodowa” i „Dziennik Polski”) i ukazującej się w zaborze pruskim „Gazecie Toruńskiej”. Tamtejszy proboszcz Michał Wachowicz postanowił tego dnia zastosować się do wymagań Popiela oraz Gromeki i urządzić nabożeństwo wg prawosławnego rytuału. Wcześniej zamówił u miejscowego stolarza improwizowane carskie wrota, co już niekorzystnie ku niemu usposobiło mieszkańców Polubicz. Na ruski Nowy Rok chciał już oficjalnie wykorzystać nowy nabytek. Początkowo parafianie ze spokojem przypatrywali się jego czynnościom, lecz gdy przed podniesieniem wszedł za carskie wrota, zamknął je i zasłonił firankę, nie wytrzymali. Ten nowy petersburski ceremoniał oburzył ich do tego stopnia, że ruszyli tłumnie i zdemolowali oddzielającą ich od pasterza nowość. Żądając, aby odprawiał po dawnemu, wyszli z cerkwi. Wachowicz zdał o tym raport naczelnikowi powiatu Turowi, który natychmiast przybył do wsi z oddziałem wojska dowodzonym przez płk. Steina. Wykorzystując nieobecność unitów, którzy otaczali świątynię, płk Stein bez żadnych ceregieli rozkwaterował żołnierzy w obejściach unitów. Ci, dowiedziawszy się o tym, ruszyli do swych domów i zaczęli wyrzucać intruzów. Doszło do bójki. „Waleczny” Stein nie ośmielił się strzelać, bito tylko unitów kolbami, kłuto bagnetami lub sieczono rózgami. Jeden z włościan dostawszy 500 uderzeń, nie mogąc wytrzymać dłużej, zaczął wołać, że podpisuje się na prawosławie. Okazało się, że tylko on jeden. Inni dzielnie znosili razy. Druga grupa wojska rzuciła się przebojem przez otaczających wiernych do drzwi cerkwi. Kiedy okazało się, że są zamknięte, wysłano patrol po kowala, aby otworzył zamek. Gdy kowal brał się do otwierania, jedna z kobiet – Franczukowa przybiegła do drzwi i odepchnąwszy go, zasłoniła je sobą. Widząc to, strażnik ziemski usiłował brutalnie odciągnąć niewiastę, która całą siłą trzymała się klamki. Na pomoc żonie przybiegł mąż Michał Franczuk, ale przebity bagnetami wkrótce ducha wyzionął. Inni unici widząc to, zaczęli się bronić grudami lub kołkami z płotów. Wywiązała się walka, która trwała do nocy. Zostało poranionych kilku żołnierzy, a unici również, oprócz zabitego, mieli pięciu ciężko rannych, wielu pokaleczonych i pobitych. Dostało się również naczelnikowi Turowi, który z tej bitwy, wg doniesień galicyjskiej gazety, wyszedł ze strzaskaną nogą. Karą za opór był długotrwały postój wojska rosyjskiego we wsi i nałożona kontrybucja.

Józef Geresz