Komentarze
Kryzys na kanapie

Kryzys na kanapie

Na początku były ambitne plany... Obejrzeć kinowe hity i zaległe seriale, przeczytać książki piętrzące się na półkach. Być może poświęcić czas na naukę online jakiegoś języka... Zacząć lepiej jeść i gotować zdrowe, zbilansowane posiłki.

A już na pewno zadbać o swój wygląd: poranna gimnastyka, maseczki na twarz i maski na włosy. No i do tego domowe porządki. Na pierwszy ogień niedomykająca się szafa i porządkowanie ubrań metodą eliminacji. Cała przygotowana pieczołowicie strategia. Kiedy, jak nie teraz? Akcja „zostań w domu” daje tyle możliwości. Przy okazji można przysłużyć się ludzkości. Bo, jak podkreślano na portalach społecznościowych: „To pierwszy raz w historii, kiedy możesz uratować świat, siedząc w domu. Nie zepsuj tego”. Nie powiem, żebym z powodu tej izolacji jakoś specjalnie cierpiała. Dla mnie, raczej introwertyczki, która lubi spędzać czas na kanapie, a nie gwarnych spotkaniach, domowa kwarantanna to jak większość dni w roku. Spędzanie czasu w czterech ścianach? Nie ma nic lepszego. Tyle że tym razem miało być ambitniej. Niestety, cały misternie przygotowany plan legł w gruzach. Każdy dzień ma w sumie taki sam schemat: jedzenie, praca zdalna, jedzenie, snucie się po domu, jedzenie, spanie.

Do tego co najwyżej telefoniczne rozmowy z bliskimi i pogaduchy na messengerze ze znajomymi. W ramach dbania o wygląd bardzo monotematycznie, czyli dres przez cały dzień.

Po wypełnieniu służbowych obowiązków biorę azymut na kanapę. Chociaż cały czas w głowie kłębi się myśl: „I znowu nic nie robię. Wstyd”. Aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, zaczynam czytać… plotkarskie portale. A tam dramat gwiazd, które straciły rzęsy, tipsy i same muszą się farbować… Jakaś celebrytka żali się, że od kilku tygodni jest „uwięziona” w willi w Miami. W telewizji już nie do śmiechu: liczba zakażonych, bilans zgonów, apokaliptyczne wizje, a do tego katastrofa klimatyczna na horyzoncie. Takie wieści nie pobudzają do działania… Za to na portalach społecznościowych ktoś uprawia sport, piecze chleb albo sadzi kwiaty. I jeszcze wpisy rodziców, którzy od rana do wieczora muszą rozwiązywać z dziećmi lekcje zadane przez nauczycieli. Chylę czoła.

Przyznaję, wyrzuty sumienia się wzmagają. Książki leżą – jakoś nie mogę się zdecydować. Filmów nie włączam – czekam na odpowiedni nastrój. Przynajmniej – jako że tworzę jednoosobowe gospodarstwo domowe – nie muszę z nikim się kłócić, zatem nie dotkną mnie negatywne skutki izolacji.

Co mam na swoje usprawiedliwienie? Słowa wypowiedziane przez jakiegoś psychologa, że pandemia koronawirusa to sytuacja kryzysowa. A każdy z nas w kryzysie zachowuje się inaczej. Ktoś reaguje wyjątkową aktywnością, a ktoś nicnierobieniem. Jak widać, ja zaliczam się do drugiej grupy. Mam tylko nadzieję, że nie jestem sama…

Kinga Ochnio