Ksiądz Jerzy
Żeby zrozumieć fenomen tego człowieka, nie wystarczy zapoznać się z jego życiorysem, posłuchać homilii. Człowiek nie decyduje o swojej świętości. Najczystsze życie słupnika niewiele jest warte dla innych, jeśli nie staje się dla nich przykładem, nie przyczynia do zmiany mentalności. Czystość nauk, natchnienie kaznodziejskie, a nawet męczeńska śmierć kapłana nie były decydującymi o wyniesienia na ołtarze. Żeby zrozumieć fenomen tego nadzwyczajnie skromnego człowieka, trzeba doświadczyć, jak potrafił swoją postawą, nauczaniem wpływać na ludzi. Mając wiedzę o męczeńskiej śmierci, nietrudno o czasami udawaną egzaltację. Inaczej jest, gdy ma się do czynienia ze świadectwami składanymi za życia księdza Jerzego.
Przez kilka tygodni miałem okazję pracować przy przygotowaniu do publikacji niewielkiej części listów pisanych do ks. Jerzego Popiełuszko. Ukażą się one nakładem Wydawnictwa Sióstr Loretanek. To, co w nich uderza, a czego nie znalazłem w dziesiątkach słyszanych współcześnie relacji, to fakt, że msze za ojczyznę gromadziły osoby głęboko wierzące, ale i takie, które przeżywały w żoliborskim kościele nawrócenia i – co najbardziej dziś musi zaskakiwać – także ludzi deklarujących się jako niewierzący lub innego wyznania czy religii. Może nie odnajdowali tam Boga wprost, nie odkrywali zbawczej ofiary Jezusa, ale też nie przeszkadzał im religijny cel spotkań. Przychodzili i byli przez innych przyjmowani do oazy wolności, gdzie śmiało można było definiować marzenia o wolności, miłości do Ojczyzny. W setkach przejrzanych listów te świadectwa robiły na mnie największe wrażenie. A jednocześnie prowokowały do zadawania pytań współczesnym, którzy tak chętnie umieszczają na swych sztandarach postać księdza Jerzego, tak łatwo chcą zapisywać do swych partii czy związków. Tymczasem właśnie lektura listów, a więc najbardziej obiektywny i przekonujący przekaz faktycznych myśli i uczuć ludzi gromadzących się wokół księdza Jerzego, zdecydowanie zabrania jego zawłaszczania, ba zniewalania przez kogokolwiek. Ksiądz Jerzy czuł się człowiekiem ze wszech miar wolnym w swej miłości do Chrystusa i szacunku do każdego człowieka: wielkiego artysty, legendarnego działacza, ale i zwykłego człowieka. I tego wierzącego i tego, który ze swą wiarą miał problem.
Trudno uciec od pytania, czy podczas niedzielnych uroczystości na placu Piłsudskiego, w obecności tysięcy przyjaciół księdza Jerzego, uda się na chwilę wzbudzić tę atmosferę jedności i miłości sprzed 26 lat. Nie chcę być złym prorokiem, ale nie zdziwią mnie transparenty, gniewne pomruki, czyli rzeczy, których w żoliborskim kościele trudno było szukać. Czy ludziom, których widzimy na zdjęciach zgromadzonych wokół sługi Bożego uda się wznieść ponad osobiste urazy i przekazać sobie autentyczny znak pokoju? Opuścić plac pojednanymi? Czy wreszcie odnajdziemy w sobie dość wiary, nadziei i miłości, by zwyciężyć pokusę dokonywania prostych ocen, kto może bywać w kościele, kto jest patriotą? Ocen, niestety, potwierdzających głęboki kryzys, w jakim znaleźliśmy się jako naród, który przez 20 lat wolności nie nauczył się jej używać, a uznał ją za stan zwolnienia z odpowiedzialności za słowa i czyny. Zanim powiesimy oficjalnie portret księdza Jerzego w kościołach przypomnijmy sobie, gdzie byliśmy 26 lat temu. Czy byliśmy jego świadkami, czy też chcieliśmy jakoś tam przeżyć, a dziś, chcąc wstydliwie zatrzeć ślady naszego socjalistycznego konformizmu, umieszczamy portret kapłana na transparentach, których hasła stoją w sprzeczności z jego nauką i świadectwem?
Grzegorz Skwarek