
Kto mi dał skrzydła?
Dla bliskich i znajomych jest Becią. - Tak mówią wszyscy, chociaż ja za tym zdrobnieniem nie przepadam - przyznaje po cichu. Ale imię Bernadeta kocha - wybrał je jej ojciec; kiedy miała się urodzić, czytał właśnie „Pieśń o Bernadecie” Frantza Werfela. W rodzinie mówiło się, że głos ćwiczyła jeszcze przed przyjściem na świat - razem z mamą, która była już wtedy związana z chórem katedralnym i śpiewała w sopranach, ramię w ramię z mężem - tenorem.
Bo też Aniela i Jerzy Nolberczakowie byli takim muzyczno-lekarskim małżeństwem. Skończyli stomatologię, oboje mieli także muzykę we krwi. Jerzy, zanim zdecydował się na Akademię Medyczną, studiował wokalistykę w warszawskim Konserwatorium Muzycznym. – Nasza babcia Lucia ze strony mamy przygrywała w warszawskich kinach jako taper do filmów niemych. Śpiewała też siostra mamy. A rodzice po sprowadzeniu się do Siedlec swoje muzyczne pasje realizowali w chórze katedralnym prowadzonym przez ks. Alfreda Hoffmana – tłumaczy Joanna Krzemińska, siostra Bernadety.
Z Hoffmanowskiej rodziny
Nolberczakowie zadbali o wykształcenie muzyczne swoich trzech córek: Doroty, Joanny i Bernadety. Wysłali dziewczynki na prywatne lekcje do Jadwigi Orzechowskiej, zabierali też często na próby chóru katedralnego, chcąc nie chcąc włączając je w społeczność, która pod okiem ks. A. Hoffmana tworzyła swego rodzaju rodzinę. – Pewnego razu ks. Alfred mówi: czytać umiecie, nuty znacie, śpiewajcie! Miałam wtedy 12 lat, Bernadeta 10. Zaśpiewałyśmy z chórem w 1966 r., podczas obchodów Milenium Chrztu Polski w Siedlcach. ...
Monika Lipińska