Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Kto pyta, nie błądzi

Myślałem, że tylko antyklerykalnie nastawione media są w stanie nazwać kardynałów faryzeuszami. No cóż, myliłem się. We wrześniu tego roku czterech emerytowanych kardynałów wystosowało list do papieża Franciszka, w którym prosili o autorytatywne wyjaśnienie pewnych fragmentów jego dokumentu Amoris laetitia. Jak się dowiadujemy, do dnia dzisiejszego nie otrzymali odpowiedzi.

Trochę jest to dziwne, skoro Ojciec św. jest w stanie zadzwonić nawet do kioskarza w Argentynie, by anulować swoją prenumeratę czasopism, a w tej kwestii nie znajduje czasu. Za to w mediach rozpętała się istna burza, w której różne strony nie przebierały w środkach. Bywało w czasie tej debaty trochę śmiesznie, a trochę tragicznie.

Jeden z polskich komentatorów porównał właśnie owych czterech kardynałów: Carlo Caffarrę, Raymonda Burke’a, Waltera Brandmüllera i Joachima Meisnera do faryzeuszów, stawiających Panu Jezusowi pytania i żądających od Niego odpowiedzi: tak lub nie. Można by powiedzieć, że do grona tego należałoby zaliczyć na podstawie Pisma Świętego chociażby uczniów św. Jana Chrzciciela, którzy w imieniu swego mistrza pytają Jezusa, czy jest On Mesjaszem. A nawet samego Mistrza z Nazaretu, który w kazaniu na górze wyraźnie wzywa nas do tego, by nasza mowa była: tak – tak, nie – nie, gdyż reszta od Złego pochodzi. Ale przecież nie będę znęcał się nad felietonistą czołowego katolickiego tygodnika. Być może chłop miał zły dzień. Ale na pewno niezbyt umiejętnie dobierał argumenty. Czy jednak można przejść nad wspomnianym listem do porządku dziennego?

Zbyt wielka doza niefrasobliwości

Chrześcijaństwo ufundowane jest na Prawdzie. Ową Prawdą jest sam Bóg, który stwarzając, a następnie zbawiając człowieka i świat, nadał mu kształt i sens. Przyjęcie tego zamysłu Bożego stanowi o zbawieniu, czyli doskonałym szczęściu człowieka. A zatem właśnie prawda jawi się jako zasadniczy moment osiągania przez nas szczęścia i doskonałości. I to zarówno prawda o tym, jak się rzeczy mają, jak i rozumiana jako podstawa naszego działania w świecie. Sam Chrystus powiedział wyraźnie, iż naszym wyzwoleniem jest prawda. Służbą Kościoła w świecie jest strzeżenie depozytu wiary, czyli prawdy. Dlatego to Kościół jest pierwszym świadkiem prawdy w świecie. Nie może więc pozwolić sobie na wprowadzanie choćby najmniejszego niepokoju czy wątpliwości. Być może właśnie dlatego „młyny Kościoła mełły wolno wszelkie tezy czy twierdzenia”, by przypadkiem nie uronić niczego z tego, co jest prawdą, ale z drugiej strony, by nie powodować wątpliwości pośród wierzących. Jeśli więc chrześcijanie (niezależnie od tego, czy są kardynałami, czy też nie) zwracają się do Kościoła z prośbą o wyjaśnienie, to ten nie powinien pozostawiać ich w stanie rozchwiania. Fakt braku odpowiedzi na pytania kardynałów jest po prostu zwykłym błędem. I nie można go określać tylko frazą, iż owi ludzie nie pojęli nauczania Vaticanum II czy też, że mamy do czynienia z faryzeuszami, legalistami lub sztywniakami w Kościele (słowa te wypowiedział sam papież Franciszek). Warto pamiętać o wspomnieniu, które w swojej autobiografii zawarł Benedykt XVI, o profesorze Altanerze, wykładowcy Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Monachijskiego, który sprzeciwiał się ogłoszeniu dogmatu o Wniebowzięciu NMP. Jednakże zapytany, co zrobiłby, gdyby Kościół ten dogmat ogłosił (rzecz miała miejsce w 1949 r.), wówczas stwierdził, że Kościół jest mądrzejszy od niego, więc uda się do Kościoła, by ten wyjaśnił mu tę prawdę. To jest właśnie funkcja umacniania braci i pasienia owiec Bożej trzody.

Mały błąd na początku… czyli efekt motyla

Pytania zadane przez czterech kardynałów posiadają niebagatelne znaczenie. Owszem, można je sprowadzić do trywialnego pytania: czy rozgrzeszać i udzielać Komunii św. osobom żyjącym w powtórnych związkach? Tylko że wówczas mielibyśmy odpowiedź z dziedziny polityki, a nie wiary. Książęta Kościoła w swoich pytaniach poruszyli bardzo ważkie kwestie. Po pierwsze: czy poddano kwestionowaniu prawdę o istnieniu bezwzględnych i ogólnie obowiązujących norm moralnych zakazujących czynów wewnętrznie złych? Po drugie: czy stan grzechu, a nie odpowiedzialność za winę, uzależniony jest od samego czynu, czy też od okoliczności? Po trzecie: czy należy uznać za niebyłą zasadę moralną, która głosi, iż czyny wewnętrznie złe nie mogą być nigdy uznane za subiektywnie dobre przez wzgląd na uwarunkowania człowieka, który się ich dopuszcza? Po czwarte: czy sumienie człowieka jest kreatorem norm, pozwalając czynić zło bez poczucia, że się czyni zło? Wydawać by się mogło, że te pytania są czysto teoretyczne. Jeśli jednak odrzucić kontekst ich zadania (sprawa dopuszczalności rozgrzeszania ludzi żyjących w powtórnych związkach małżeńskich), to wówczas okaże się, że zasadniczym ich jądrem jest pytanie o prawdę o człowieku i o Bożym objawieniu. Tego nie można zbyć krótkim oskarżeniem o faryzeizm. Na te pytania należy odpowiedzieć. I to jak najbardziej jasno. Właśnie w konwencji: tak – nie (nie mówię oczywiście o formule wyjaśniającej, która może być nawet małym traktacikiem teologicznym). W pytaniach tych nie ma (co sugerują niektórzy komentatorzy) złośliwego „grillowania” papieża Franciszka przez domniemaną konserwatywną frakcję kardynalską, uparcie tkwiącą w mrokach średniowiecza i skazaną na równe dinozaurom wyginięcie. To są pytania jak najbardziej fundamentalne.

Być może jednak komiks wzorem

Ciekawą rzeczą jest reakcja tzw. światowego chrześcijaństwa. W prasie amerykańskiej znajdują się i takie tytuły, które sugerując swój katolicyzm, z upodobaniem odcinają się od tradycji Kościoła. Jednym z nich jest National Catholic Reporter. Pismo to z ubolewaniem przyjęło chociażby ostatnią przegraną Hillary Clinton, szczególnie dlatego że (jak przystało na postępowych katolików) w dal odpłynęły plany… zwiększenia możliwości zabijania nienarodzonych. Ciekawym jednak jest fakt, że to samo pismo, gdy na tronie Piotrowym zasiadali św. Jan Paweł II i Benedykt XVI, z upodobaniem okraszało ich „konserwatywne” wypowiedzi rysunkiem, na którym tron papieski zastąpiony został… sedesem (choć z baldachimem i skrzyżowanymi kluczami papieskimi). Od czasu pojawienia się papieża Franciszka rysunku tego już nie uświadczysz. W tym kontekście warto pomyśleć nad tym, czym dla nas dzisiaj są znaki czasu. I nie bać się powrotu do formuł chroniących i ujawniających prawdę. Bo tylko ona jest ciekawa.

Ks. Jacek Świątek