Komentarze
Kto sobie leci...

Kto sobie leci…

Dwadzieścia parę lat temu przez kina przeleciała jedna z najbardziej zwariowanych komedii „Czy leci z nami pilot?”. Film bez artystycznego zadęcia, wymyślnej fabuły, raczej zbiór gagów i skeczów, bez obsady za milionowe gaże, bawił ludzkość niezależnie od wieku, płci, długości i szerokości geograficznej.

Nie przepadam za czarnym humorem, ale gdyby nie okoliczności żałoby narodowej, zachowanie naszych notabli licytujących się na bilingi i rangi, ścigających się na miejsce wypadku i knujących skomplikowane plany kompromitacji przeciwników przy okazji tragedii pod Mirosławcem doskonale nadawałyby się jako trzecia cześć wspomnianego filmu.

Niestety, to, co bawi w filmie, przeraża w rzeczywistości. Nie jestem wielkim zwolennikiem zajmowania przez hierarchów mojego Kościoła stanowiska w politycznych sporach i targach, ale z drugiej strony: kto ma przywołać do porządku notabli, którzy zatracili wyczucie granicy przyzwoitości, przekraczając przy okazji granicę śmieszności? W zupełności zgadzając się z oburzeniem lubelskiego metropolity, nie mogę pojąć reakcji na nią Michała Kamińskiego. Pan Minister nie pierwszy raz bezceremonialnie domaga się bezwzględnego krytykowania politycznych przeciwników, odmawiając przy tym Kościołowi, którego mieni się członkiem, prawa do oceny własnej działalności. Działalności budzącej coraz większe wątpliwości, bo nie tylko moim zdaniem szkodzącej autorytetowi głowy państwa i samej Rzeczpospolitej.

Nie tylko pan Kamiński, ale zdecydowana większość „gwiazd” polskiej sceny politycznej za mocno skupia się na przekonaniu świata do swych racji i sympatii, zapominając, że nie po to zostali wynajęci i są ciężko opłacani przez harujący naród. Ministrowie, a nawet wicepremierzy, nie robią nikomu łachy, gdy spotykają się z pielęgniarkami, celnikami, nauczycielami, lekarzami, górnikami, a nawet ich żonami. Żaden urząd, żadna funkcja nie zwalnia z szacunku do obywatela, bo zostały stworzone z jego woli i na jego pożytek. Od kilku co najmniej lat polscy politycy mają najwyraźniej problemy z czytaniem pierwszych wersów uchwalonej przez siebie konstytucji, traktując władzę już nawet nie jako łup pozwalający dostatnio żyć im i ich rodzinom, ale jako coś, co zwalnia z przestrzegania prawa, usprawiedliwia arogancję i ignorancję.

Od jakiś 2 lat zamieniają najważniejsze instytucje w jeśli nie cyrk, to w kiepski kabaret. Jako obywatel nie życzę sobie psów w sejmie, taniego wina w koszykach, biustów w tabloidach, błaznowania na blogach, setek bezproduktywnych konferencji prasowych, na których obrzuca się przeciwnika wyzwiskami albo operuje kłamstwem i półprawdami, przypisując sobie obce zasługi lub pozbawiając innych czci i wiary, za co przeprasza się malutkim drukiem na ostatniej stronie, po 10 latach procesu. Jako obywatela nie interesują mnie kompleksy, koterie, nadworne intrygi i plany przejęcia władzy nad światem. Głosując w wyborach, nie wybierałem koalicji i opozycji, ale ludzi, których zatrudniałem, by w zaciszu wyściełanych dywanami gabinetów razem rozwiązywali moje problemy. Nie trafia do mnie argument o rzekomej bezradności opozycji, marnującej nie tylko swoją energię, ale ciężkie miliony złotych, na bezcelowe krytykanctwo i powtarzanie: „my byśmy to lepiej zrobili”. Tak się składa, że w obecnym sejmie wszyscy już rządzili z dość marnym, zdaniem wyborców (a nie opozycji), skutkiem, skoro nie otrzymali dalszego ku temu mandatu. Obecnie sprawujących władzę też już widziałem w akcji pod innymi banderami, więc i wiele sobie nie obiecywałem. Zatem skoro oddzielnie wszyscy zdążyli coś zepsuć, to może czas najwyższy, by razem spróbować coś naprawić. Naród już nie kupuje tłumaczenia „bezumności” apelem: „Spokojnie, to tylko awaria”.

Grzegorz Skwarek