Kto wziął sznur do ręki
Wydaje się, że powinna nią być po prostu rzeczywistość i zwykła przaśna logika, w której nie ma możliwości dywagowania, lecz rządzą nią nieubłagane prawa prawdy i fałszu. Tymczasem nieodmiennie w naszej społeczności dominantą są ideologie.
Najbardziej przeraża mnie coś innego. Tydzień temu pisałem o plemiennym traktowaniu społeczności państwowej oraz o klanowej strukturze władzy. Łudziłem się jednak, myśląc Mickiewiczem, że ta struktura jest czysto lawowa („z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; lecz wewnętrznego ognia sto lat niewyziębi…”). Okazało się po podsumowaniu wyników, że współczesne dżungle, czyli wielkie miasta, rządzą się nieodmiennie zasadami stadnymi. Dla stada wystarczy bowiem prosty przekaz o zagrażającym stadu (nie dżungli) niebezpieczeństwie, by poderwało się do biegu w kierunku wskazanym przez samca alfę. Faszerowani w ciągu ostatnich dwóch tygodni przez mainstream wizją powrotu kaczystów (nieważne w tym momencie, że taki powrót nic poza symbolicznym zwycięstwem by nie oznaczał) zwartą ławą obronili status quo. A właśnie dla rzeczywistości stadnej status quo jest rzeczą najważniejszą. Przyglądając się tylko pobieżnie strukturze stada, można bez wahania stwierdzić, że rola samca alfa sprowadza się do samego faktu rządzenia, z lekkim dodatkiem przyjemności płynącej z możliwości pierwszego miejsca przy zdobyczy i prawa pierwszej oraz następnych nocy z samicami. Dla stada natomiast jego pozycja oznacza tylko trwałość struktury, bez zbytniego wnikania w to, kto żre i kopuluje pierwszy. Po dokonanej w ostatnią niedzielę elekcji można stwierdzić tylko jedno: dla większości społeczności wielkich miast naszej ojczyzny nie liczą się żadne racjonalne argumenty.
Nasycić daj się wiarą
Przykłady można mnożyć. W wyborczy wieczór wybrana na stanowisko prezydenta stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz oświadczyła, że Warszawa stanie się stolicą Europy. Można by sarkastycznie stwierdzić, że nici z tego marzenia. Biorąc bowiem pod uwagę trendy europejskie, stolicą Starego Kontynentu stanie się raczej Słupsk. Wygrana Roberta Biedronia, którego „największą” zasługą jest opisanie naszego parlamentu pod kątem homoseksualnych wrażeń, stanowi o tyle zaskoczenie, że dokonała się w raczej mniejszej społeczności niż milionowa stolica. Wskazywać to może z jednej strony na zupełną beznadziejność sytuacji naszych rodaków, którzy choć w ten sposób chcą zabawić się, gdy chleba brakuje, ale z drugiej ukazywać może dokonujące się przemiany obyczajowe, dotykające nie tylko wielkie aglomeracje, lecz także Polskę powiatową.
Pojedynek w tym względzie Warszawa, pomimo histerycznej obrony sztucznej tęczy, przegrała. Przegrała również społeczność nadmorska, ponieważ udowodniła tezę, iż nasze społeczeństwo nie jest zainteresowane życiem w normalnych warunkach ekonomiczno-społecznych, a bardziej oczekuje na informacje kto, komu i co daje lub może dać. Słowa premier Kopacz w czasie wyborczego wieczoru, gdy społeczności polskiej oświadczyła, iż ludzie w stolicy z panią Hanią będą szczęśliwsi, mogą jednak stanowić zapowiedź loteryjnej zabawy podniecającej tłumy. Ot, choćby przeciekająca druga linia metra, której cząstką przejechała się w czasie kampanii pani premier, to wręcz sport ekstremalny, podnoszący adrenalinę do granic możliwości, bo w końcu nie wiadomo kiedy i kogo woda zaleje. Zabawa wręcz przednia. I dodatkowo jak najbardziej charakterystyczna dla stada, ponieważ w nim nie liczą się jednostki, tylko całość. Jednostki można poświęcić dla celów ogólnostadnych.
Oczekiwany ton?
W innych miastach podobnie. Przerażeniem napawało poparcie dla byłego prezydenta Olsztyna, który stanął w szranki wyborcze pomimo oskarżeń o molestowanie seksualne pracownic magistratu. Przejście tego osobnika do drugiej tury, mimo przegranej w ostatnią niedzielę, stanowi makabryczny sygnał o morale naszego społeczeństwa. Wygrana w innych miastach kandydatów, którzy mają sprawy w prokuraturze o korupcję czy inne wykroczenia przeciwko ładowi społecznemu, to niepokojące symptomy naszej społecznej odpowiedzialności. Zastanawiająca jest wypowiedź pewnego polityka rządzącej Platformy Obywatelskiej, który stwierdził (dość otwarcie) w kontekście przegranej Ryszarda Grobelnego w Poznaniu, popieranego milcząco przez Prawo i Sprawiedliwość, że „PiS nie chciał Golgoty Picnic, to otrzymał Golgotę”. Być może była to próba taniego humoru, ale jak oślica Balaama pan poseł wypowiedział zasadniczy dla sytuacji kulturowej naszego społeczeństwa sąd. Tzw. konserwatywna część społeczeństwa znajduje się stanowczo w odwrocie. Na pierwszy plan, wraz z pokoleniem 30-latków, zaczyna wysuwać się liberalizm nie tylko gospodarczy. Zasadniczym jego hasłem stają się strawestowane słowa: „Nie ma wolności dla wrogów dowolności”. A to nie napawa optymizmem. W czasie obchodów Narodowego Święta Niepodległości jeden z komentatorów telewizyjnych, opisując przebieg Marszu Niepodległości, widząc obraz dwóch mostów (jednego, po którym szedł marsz, i drugiego zawalonego policyjnymi radiowozami), powiedział, iż jest to doskonała ilustracja dwóch koncepcji Polski. Większość telewidzów, pod wpływem doniesień o zamieszkach, niezbyt chciała identyfikować się z „zadymiarzami”. Czy więc tylko państwo policyjne im zostało? Biorąc pod uwagę słowa polityka PO, wygraną R. Biedronia i chociażby wzrastającą agresję wobec duchowieństwa katolickiego należy stwierdzić, że wizja ta jest niepokojąco bliska. Totalitaryzm nie musi mieć charakteru jawnych represji. Wystarczy układ stadno-plemienny. Bo w końcu w nim samiec alfa może dowolnie wskazywać potencjalnego wroga.
Ks. Jacek Świątek