Kto z nas odpowie szczerze…
Ulice grzmią hasłami bez cienia wątpliwości, konferencje prasowe to maraton pewności, media przesiąknięte są nią jak gąbka wodą. Bez pytań, bez cienia wątpliwości, bez żadnych zahamowań w ustanawianiu prawdy. Bo i po co, skoro rozwiązania są wymaganiami stadnego żywota dzisiejszego. Tylko że pośród pewności ostatecznej i bez granic coraz bardziej samotną nasza egzystencja. Gdy wszystko jest jasne i niepowątpiewalne, obijamy się o siebie tylko, bez możliwości podania ręki. Myślę sobie, że specjalnie Noc wybrał na swoje narodzenie. Noc, w której ciemność wyzwaniem była i jest dla człowieka. Zmusza go do porzucenia bezpiecznej przystani pewności, każe ruszyć na niepewne ścieżyny strachu, szukać zmusza iskry prawdy. Opasuje choinkę w każdym mieszkaniu dorodny łańcuch. Plastikowy, papierowy, skrzący się i mieniący feerią barw. Łatwo ustawna granica pewności. Wszystko jest przed nią i za nią. I nic nie może znaleźć się pomiędzy. Takie nasze domowe tak i nie. Tu już wargi nie zadrżą pytaniem bez nagłej odpowiedzi.
Ustaliliśmy granicę naszego doskonałego świata. Tamten sprzed tysięcy lat, wyznaczany wędrówką za gwiazdą lub w poszukiwaniu gospody – schronienia, już nam nie jest potrzebny. Tak jak niepotrzebny jest Człowiek, skoro zdefiniowaliśmy go papierowym łańcuchem i trzymamy na uwięzi. Nasze wspomnienia tamtego Czasu nie są już Platońską anamnezą, ustanawiając idealny świat pośród zamętu materii, lecz tylko spłowiałą fotografią rzewność rodzącą bez konieczności wejścia w Niepewność. Łańcuch, choć papierowy, zbyt mocno nas trzyma i nie pozwala ruszyć do Źródła. Wewnętrze pragnienie zaspokajamy zaklęciami, żeśmy pewni i nic nie jest dla nas Tajemnicą. Nauczyliśmy się teologicznie poprawnych kolęd i pastorałka nie jest w stanie przestraszyć nas w środku nocy. Choinkowy świat upewniony bez granic tchnie samotnością. A człowiek z natury swojej pragnie Człowieka. Więc ruszamy nie na wędrówkę, lecz na polowanie. Łapiemy prezenty jak ryba wodę i już nie szukamy Daru. Jak czarna dziura chłoniemy landszaft dziecięcych wspomnień i szpachlujemy Niepewność, by nie bolała. „Taki jest niekłamany i najbardziej pewny” nasz ludzki portret w Dzień Narodzenia, „choć nikt z nas nie śmie spojrzeć w te twarze i zapytać siebie”. Myśmy psy łańcuchowe już bez marzeń o wolnych przestrzeniach, co szczekają na siebie i gryzą się bez cienia nadziei na Wspólnotę.
Cicha noc?
I najlepiej, gdyby ta Noc sprzed tysięcy lat ustanowiona była totalną cichością. Na białawym jak śmierć puchu śniegowym. Bez skrzypienia pod stopami Wędrowca. Utrwalona jak w kadrze fotograficznym bezruch świętująca. Nawet kwilenie Dziecka zamrażamy w tkliwości kolęd, nie pozwalając mu rozbrzmiewać w kościołach i domach sterylnie uprzątniętych. Szopa nie tchnęła higieną. Ten zwierzęcy zapach, dla wrażliwych nozdrzy nieprzyjemny, miał jednak w sobie woń Prawdy. Zmuszał do pytań, choćby najprostszych, i w zwykłym „dlaczego?” odkrywał punkt startowy Wędrówki. Tamta noc nie miała w sobie nic z ciszy, lecz była Krzykiem i Wołaniem. Wymagała Odwagi. Tchnęła drżeniem historii, równej tej, gdy On tchnął w glinę tchnienie Życia. Była erupcją ziarna obrzmiałego całym Życiem i ruszającego w kiełkowaniu ku Słońcu, które nie zna zachodu. Lecz sama ta wędrówka, choć pewna Nadziei, była wędrowaniem w ciemności do źródła Życia. Pragnienie stawało się w niej Światłem. Nie znała granicy i nie miała pewności żadnego kroku. Ale była najbardziej ludzka. Być może właśnie po to stał się Człowiekiem i zawołał człowieka po imieniu, by pragnienie zintensyfikować i męstwem natchnąć tego, który chciał być tylko gliną. Tamtej Nocy nie rozświetlały choinki opasane łańcuchami, a jednak był wirem i tornadem. Nie spokojem i cichością. To właśnie straciliśmy, gdyśmy postawili swoje stoły z 12 potrawami, jako żywo przypominające te, które uginały się, gdy pokolenia wybranych w niewoli gniły na egipskiej ziemi. Łatwiej nam nie widzieć rozstępującego się morza i nie dostrzegać słupa dymu i ognia. Człowieczeństwo wyliniałe, bez grama właściwych jemu cech i własności.
Kamienie drgną?
Wątpię szczerze. Jak co roku przełamiemy, zjemy, pośpiewamy, poświętujemy… Pytań nie postawimy, wybierając spokój pewności łańcucha na choince. Pozostaniemy daleko od siebie i od Niego. Wolimy Boga jasno ustawionego, który wydoroślały tchnie pewnością i nie stawia pytań. Nie trzeba Go szukać, bo wydoroślały w definicjach doskonale odnajduje się jak encyklopedia na półce. A używamy jej tylko wtedy, gdy potrzebujemy odpowiedzi na hasło w krzyżówce. Nasza egzystencja już pytań nie rodzi. Stoimy w kapciach na progach domów, wyczekując nie Krzyku i Wołania z oddali, lecz czerwonego krasnala z worem prezentów. Gdybyśmy Krzyk i Wołanie usłyszeli, wówczas zmuszeni bylibyśmy ruszyć w Drogę przez ciemność naszego serca. A tego nie chcemy. Tkwimy w tym, co jest nam znane, i kroku zrobić nie mamy zamiaru. Bo po cóż nam Niepewność? Nie zanosi się więc na Noc Narodzenia. Święta, święta i po świętach… z filiżanką kawy i pulchnego ciasta. I z choinką opasaną łańcuchem w tle…
A jednak wołam do Gwiazdy…
To czas życzeń. To ja mam swoje i nie swoje. Jak w wierszu E. Bryla: „Chociaż to ledwie przedświt, chociaż jeszcze ciemno, ale ty nie opuszczaj nas, gwiazdo promienna. Słabi jesteśmy, mali, nie ujdziemy wiele, ale tyś nasze światło i nasze wesele Ty nam drogę w ciemności blaskiem przeorywaj. Chociaż my ustaniemy, to ty nie spoczywaj. Na mrozach nas ogrzewaj i w upałach ochładzaj. Kiedy nas zdradzą inni, to ty nas nie zdradzaj. Choć nas przeklęli wszyscy, to ty nas ukochaj. Pozwól nam płynąć z tobą choć chwilę w obłokach. Bądź przy nas w tej ostatniej okropnej godzinie. Zapal nam betlejemskie najświętsze twe imię. Bądź dla nas, ciepła gwiazdo, wierniejsza niż matka. Ogrzej nas, utul nas. W długiej drodze nam świeć do ostatka”.
Ks. Jacek Świątek