Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Kwestia higieny

Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że wraz z rozwojem kampanii wyborczej następuje radykalizacja wypowiedzi politycznych, ocen zachowań przeciwników oraz używanej terminologii. Do najbliższej elekcji pozostały już tylko dwa miesiące, więc temperatura zaczyna narastać jak w szybkowarze. A przy okazji tego „efektu ocieplenia” można dowiedzieć się iście ciekawych rzeczy.

Ja zwróciłem uwagę ostatnio na wypowiedź jednego z kandydatów, obecnie sprawującego funkcję głowy państwa, który porównał osoby wyrażające swoją niechęć do niego, czemu dają wyraz poprzez gwizdy i okrzyki, do osób niedochowujących podstawowych zasad higieny osobistej.

Barokowa oprawa słowna, która jest wyróżnikiem Bronisława Komorowskiego, pomogła mu stworzyć tyradę o nieumytych rękach porównywalną z traktatem o grzeczności z Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”. Osobiście nie lubię, gdy w czasie nie tylko dyskusji, ale również w czasie spotkań wyborczych, przeciwnika politycznego zagłusza się gwizdami i okrzykami. Dla mnie jest to prosta kwestia elegancji, dobrego smaku i estetyki, których człowiek nabywa w czasie swojego rozwoju intelektualnego i wiekowego. Jednakże wiece polityczne mają swoje prawa i niekiedy z ciężkim sercem uznaję taką możliwość wyrażania swojego sprzeciwu. Dlatego nie odważyłbym się tak dosadnie określać tych, którzy w ten sposób uczestniczą w wyborczym maratonie.

Jak Kali

Zresztą zasada „kto mieczem wojuje, od miecza ginie” nakazuje wstrzemięźliwość w takim szafowaniu ocen. Wystarczy przypomnieć sobie debatę z jednej kampanii wyborczej, gdy w studiu telewizyjnym pani Hanna Gronkiewicz Waltz starła się z Joachimem Brudzińskim. Metodą jej argumentacji stało się zakrzykiwanie adwersarza i oskarżanie go o seksizm, co skutecznie nie pozwalało mu wypowiedzieć swoich poglądów. Po prostu nie dopuściła go do słowa. Taka taktyka w debacie jest domeną platformianych polityków oraz feministyczno-lewackich działaczy. Być może zachowanie młodych ludzi z Krakowa tak zdegustowało pochodzącego z tego obozu politycznego prezydenta, ponieważ zastosowano wobec niego metodę, która wydawała się opatentowana przez jego frakcję polityczną, co w pewien sposób wydarło im oręż z rąk. Wątpię bowiem, że źródłem frustracji było poczucie poniżenia, którego doświadczali do tej pory adwersarze wiodącej siły narodu. Porównanie przeciwników politycznych do niewychowanych i niedbających o podstawowe zasady higieny osobistej smarkaczy można uznać więc raczej za próbę ucieczki do przodu. Usytuowanie przeciwnika politycznego w wymiarze dostępnym jaskiniowym troglodytom, by o mrokach obskurnego średniowiecza nie wspomnieć, pozwala potraktować ich wyraz niezadowolenia jako zatrzymanie się w rozwoju, a poprzez to dość szybko zamknąć im usta. Któraż bowiem z wyfiokowanych panienek odda teraz głos na ich kandydata, skoro jest on przedstawicielem niedomytej części społeczeństwa?

I brud znika – bul, bul, bul

Słuchając słów Bronisława Komorowskiego o nieumytych rękach młodych przedstawicieli najnowszej (setnej chyba z kolei) partii Janusza Korwin Mikkego, przypomniałem sobie zapewnienia polskich i japońskich dyplomatów, że w czasie ostatniej wizyty w parlamencie Kraju Kwitnącej Wiśni wejście głowy naszego państwa z butami na krzesło przewodniczącego izby nie było żadnym faux-pas. Po ich wysłuchaniu każdy raczej wydawał się przekonany, że wyczyn ten nie był wyrazem braku ogłady czy choćby dezorientacji w przestrzeni parlamentarnej, ile raczej sposobem wyrażenia głębokiego szacunku dla odwiedzanego miejsca posiedzeń ciała ustawodawczego. Być może zachowanie to wpisuje się w szerszą politykę wobec Japonii, która po tragicznym trzęsieniu ziemi i fali tsunami została potraktowana przez Bronisława Komorowskiego łącznością „w bulu i nadzieji”. Dzisiaj o tym fakcie jakoś nikt już nie pamięta, więc może warto to przypomnieć. Co ciekawe, wówczas również zastosował on technikę ataku, własną gafę zasłaniając domniemanym błędem ortograficznym innego polityka. Sorry, takie mamy wychowanie. Problem jednakże w tym, że zachowania głowy państwa przechodzić zaczynają na społeczeństwo, które uznawać zaczyna je za normę. A przynajmniej ta jego część, która zatrudniona jest w aparacie biurokratycznym lub policyjnym.

Taki ze mnie czysty skrzat

Okazało się bowiem, że w czasie wiecu w Krakowie natychmiast zareagowała policja, aresztując tych, którzy przynieśli ze sobą krzesło, chcąc zapewne pouczyć polityków PO o sposobie wykorzystania tego mebla. Na nagranym w czasie akcji zatrzymania filmiku można usłyszeć przedstawiciela służb porządkowych, że aresztowanie młodych działaczy korwinowskich wynika z faktu… obrazy głowy państwa. Przyjmując tę logikę, należy natychmiast wycofać z obiegu wszelkie słowniki ortograficzne, podręczniki savoir vivre czy protokołu dyplomatycznego (sprawa chwytania za nie swój kieliszek w czasie obiadu) czy też podręczniki historii i teologii (bezczelnie powtarzające, iż nie mieliśmy jeszcze w naszych dziejach Jana Pawła III). Działania policyjne można więc uznać za objaw szerzenia higieny w społeczeństwie, gdyż świat staje się wówczas czysty aż do bólu (czy też bulu). Przy okazji dokonuje się doskonałe czyszczenie polskiego społeczeństwa z resztek logiki. Za dwa miesiące będzie jak znalazł, gdy radosny i czysty naród dokonywać będzie elekcji. Nikogo nie zdziwią już niedziałające serwery czy też znikające tysiące głosów wyborczych.

Czyści jak łza

Poważnie jednak podchodząc do sprawy, należy zauważyć, iż zachowania jednej, jak i drugiej strony tego sporu doskonale czyści społeczeństwo z resztek instynktu samozachowawczego. Wybory bowiem zaczynają dotyczyć tylko elementów estetycznych, a nie politycznych, ekonomicznych czy też ideologicznych. Być może celem jest spełnienie się wizji zawartej w jednej z piosenek poetyckich: „Czyści jak łza radości, czyści jak łza miłości, beż żadnej zawiłości, czyści jak łza. Czyści jak łzy płyniemy po policzkach ziemi, nim kiedyś w niej znikniemy, czyści jak łza”. Wówczas i policja nie będzie konieczna.

Ks. Jacek Świątek