Lato czeka
Ale do rzeczy. Pogoda niekiepska, powód całkiem dobry - no to i radośnie jedziemy. Żeby połączyć przyjemne z pożytecznym, podziwiamy okolicę, która piękna, że hej. I w dodatku nasza. Lasek sobie szumi (no i co z tego, że za oknem?), ptaszki śpiewają (jak wyżej), gdzieś tam pewnie (też sobie) szemrze rzeczka-wstążeczka.
Do pełni szczęścia potrzebny jeszcze tylko… Ooo! Jest! Zając! Ale nie taki zwykły szarak, tylko – jak podaje Wikipedia – „wieś w Polsce położona w województwie mazowieckim, w powiecie węgrowskim, w gminie Liw”. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że wieś nie za bardzo widać, ale droga jest, znak z nazwą jest, znaczy i wieś w okolicy być musi. I jest jeszcze coś. Nieśmiało na tzw. horyzoncie migoce. To światełko. Zielone. Stoi sobie(?) na poboczu drogi i spokojnie, ale stanowczo świeci. Prawy pas szosy zastawiony budowlą, którą roboczo nazwę przenośnym szlabanem. Chwieje się w tę i we w tę – na razie nie wiadomo, z jakiego powodu. Być może to umizgi są w stronę światełka, które tuż przed naszym pojawieniem się w jego najbliższej okolicy – „ku uciesze” najlepszego z kierowców – na czerwone się zmienia. No to stoimy. Dokąd wzrok sięga, końca mijanki nie widać. Stoimy. Nic z naprzeciwka nie jedzie. Stoimy. „Musi być kawał drogi” – z podejrzanym spokojem konstatuje najlepszy. Coś na linii wzroku majaczy. Jadą. Większe, mniejsze, większe… Stoimy. Szlaban się chyboce. W tę i we w tę. Przy mniejszych delikatnie, przy większych całkiem nieźle. Stoimy. Kurde, jaki wielki jedzie. Wziuuu! Pojechał. Nami zatelepało. Szlaban leży. My się cieszymy, że nie na nas, tylko na światło padł. Światło się zachwiało. Ale stoi. My też. W bezpiecznej od szlabanu odległości. Chwała najlepszemu! Nieśmiało sugeruję, że może by szlaban podnieść. Postawić. „Niech leży. Jak leży, to się nie przewróci”- praktycznie podchodzi do zagadnienia najlepszy.
Zielone. Ufff! Ruszamy. Prawy, zagrodzony pas jezdni wygląda całkiem nieźle. Normalna szosa. Zastanawiamy się, czemu zagrodzony, skoro żadnych robót, żadnych ludzi. Przed nami czysto. O, sorki. Jest. Jedzie sobie tą zabronioną stroną jakieś autko. Widać nie chciało mu się na zielone czekać. Jego sprawa. My jedziemy właściwą. Jeszcze kawałeczek i będziemy na prostej. Łuuup! Mało nie wypadamy z siedzeń. To uskok, ale taki, że hej! Halo! Ziemia do drogowców: może jakieś ostrzeżenie?! „Dobre resory mamy, nie?” – zagaduję najlepszego w intencji rozbrojenia bomby. Łuuup! Recydywa. Bomba wybucha. Najbliższe 30 kilometrów jedziemy w ciszy. Dobrze, że nie grobowej.
Anna Wolańska