Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Lęk przed definicją

Chciałem początkowo rozpocząć ten felieton od cytatu, ale po przemyśleniach doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie umieścić go na końcu. Przyznam się, że odczuwam strach przed próbą zdefiniowania pewnego zjawiska, które rozprzestrzenia się dość szybko w naszym (i nie tylko) społeczeństwie - chodzi po prostu o chamstwo.

I nie chodzi tylko o pewien sposób wysławiania się, charakterystyczne zwroty słowne, ani też o nieumiejętność zachowania elementarnych zasad savoir vivre. Ostatecznie nie jest dla mnie jeszcze owym chamem człowiek z lubością wkładający nóż z pieczenią do ust czy też siorbiący przy spożywaniu zupy.

Nie idzie też o elementy prostackiego tupetu, łączące głupawkę młodości z zanikiem prostych odruchów wstydu. Ów lęk przed zdefiniowaniem odczuwam przed chamstwem jako sposobem życia. Trudność nie rodzi się tylko z obawy, ona wynika także z (o dziwo!) delikatności materiału, pozornie tylko łatwego do ujęcia, a także z ilościowo wzmożonej do niespotykanych w historii rozmiarów populacyjnych współczesnych chamów. Łatwo bowiem pomylić rzeczone chamstwo z innymi zachowaniami osobników rodzaju ludzkiego. Lepiej być może będzie poprzez przykłady i opisy wskazać ów sposób istnienia i egzystencji.

Deptanie ołtarzy

Nic tak w pierwszym momencie nie rzuca się w oczy w przypadku osobnika, o którego definicję chodzi, jak fakt, że nie istnieją dla niego tematy tabu czy też żadne autorytety. Niezależnie od tego, czy odnosi się do religii, państwa, narodu czy też do własnej społeczności lokalnej. Dość dokładnie opisuje to (mówiąc chyba o sobie) Janusz Rudnicki w wywiadzie dla jednego z portali internetowych. Zapytany o to, co wypada pisarzowi, dziennikarzowi czy też politykowi, odpowiedział z rozbrajającą szczerością (przepraszam za dosłowność cytatu, ale inaczej nie można): „Temu pierwszemu, jako jedynemu, wypada wszystko, łącznie z włosami i zębami. Wszystko, inaczej pisanie nie miałoby sensu. Mam na myśli słowa i zdania spuszczone z łańcucha przyzwoitości i poprawności. Kompas moralny może śmiało dostać tu pierdolca. Można zabić drugiego człowieka tylko dlatego, że jest gorąco. Lub zapalić papierosa na mszy w kościele. Można dorabiać jako śpiący policjant, wygrzewając się na asfalcie. Można szukać morza, bo nagle odpływ, po czym spierdalać przed nim, bo nagle przypływ. Tak mi się zdarzało często z kobietami”. To „spuszczenie z łańcucha przyzwoitości i poprawności” stanowi zarazem przyzwolenie w sposobie egzystowania na dosadne i całkowite nie tylko ocenianie, ale przede wszystkim deptanie wszystkiego i wszystkich. Oto w tym samym wywiadzie wspomnianego „literata” można znaleźć i takie kwiatki: „Polacy en block to kartofle. Przeciętny Polak to kundel. (…) Smoleńsk. To żart. Ten film, z jego katyńskim epilogiem na czele, to taki stosunkowo nowy gatunek, politporno. Duchowe, polityczne porno. (…) Kiedy widzę, słyszę i czytam to, co wydaje z siebie to bydło, brakuje mi tchu. Myślę sobie: «Co za koszmar! ». Łapię się na tym, że najchętniej zagnałbym ich do stodoły i niechby ich tam spalił ogień ich nienawiści”. Można by tylko rzec: nic dodać, nic ująć. Myślę, że osobnicy tego gatunku czerpią z poniżania innych pewną satysfakcję, ale bardziej jest to metoda na ukrycie własnych frustracji i lęków. Cham depce wszystko, by tylko samemu nie zostać rozpoznanym jako łatwy do rozjechania walcem intelektualnym splot kompleksów z dzieciństwa spotęgowany strachem przed wyższą pozycją (choćby tylko intelektualną) innych. Dlatego musi z natury swojej poniżać innych. Niestety, osobników takich można znaleźć wszędzie, nie wyłączając z tego Kościoła.

Prostactwo w oparach owacji

Cóż, cham sam ze sobą wytrzymać nie może. Potrzebuje poklasku publiki, tak jak roślina wody, ponieważ przyjęty przezeń sposób życia jest właśnie skierowany na to, aby w owym poklasku ukryć własną małość. Obserwowałem tzw. czarny protest i pośród oburzenia wielu na transparenty niesione przez manifestantów (obrażające wszystkich i wszystko) dojrzałem to właśnie stchórzałe oblicze. Wypisując na „sztandarach” wspomniane teksty, ich autorzy liczyli się z jednym: im bardziej dosadny i obraźliwy, tym większy rozgłos będzie wśród manifestantów. Poklask był kryterium najważniejszym. Podobnie było i z wystąpieniami. „Literatka” Anna Kłys w Poznaniu wystąpiła z listem do biskupa, choć w tym wypadku Kościół tylko wyraził swoje zdanie i nie miał wpływu bezpośrednio na proces legislacyjny skądinąd potrzebnych uregulowań prawnych. Pośród braw tłumu „pisarka” wołała do wspomnianego biskupa: „Mam nadzieję, że jesteś przywiązany do swego ciała, traktujesz je jako własność swoją i tylko swoją i nie wyobrażasz sobie, żeby ktoś – z powodu twojej potencjalnej zdolności do prokreacji – zobligował cię przepisami np. do spłodzenia i wychowania przynajmniej trójki dzieci. Obowiązkowo. Nie masz wyboru. Płodzisz i wychowujesz. Nie ma znaczenia, czy jesteś księdzem, sportowcem, uczniem, czy bezrobotnym. Masz te plemniki, masz penisa – nie ma o czym gadać. Twoje narządy w służbie narodu! W służbie wiary! Jeden naród, jedna wiara, jeden chrzest! Zapładniaj i wychowuj!” Zapisy wideo pokazały zdecydowany aplauz tłumu i samozadowolenie głoszącej. Nieważne, że bez sensu. Ważne, że biją brawo. Ot, sytość najważniejsza.

Czy można temu zapobiec?

Niestety, nie mam dobrej wiadomości. Tutaj umieszczę ów cytat, o którym wspomniałem na początku. Pochodzi on z powieści „Lód” Jacka Dukaja i może stanowić swoiste memento: „Cham obrzydliwy, czemu nie, piękną karierę można zrobić, chamstwo ma wielką przyszłość, cały świat stoi przed chamstwem otworem, subtelni, wstydliwi i wrażliwi ustępują przed nim, bo tylko cham by ustał i nie ustąpił, mądrzy nie wdają się w dyskusje przegrane po pierwszym ciosie maczugi, szlachetni litują się nad chama nieszczęściem, cham prze naprzód, nic nie mąci spokoju jego chamskiej duszy, cham się nie wstydzi, nie czerwieni, nie uśmiecha przepraszająco, on nawet nie widzi drwin i szyderstw, nigdy nie czuje się nieswojo i niezręcznie – ponieważ jest chamem”.

Ks. Jacek Świątek