Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Lewatywa po mirabelkach

Trzeba przyznać, że obecna prezydentura w Polsce jest wielce zaskakująca. Nie tyle w wymiarze podejmowanych decyzji przez głowę państwa, ile raczej z powodu bon motów serwowanych publiczności przez Bronisława Komorowskiego.

Przeogromny problem mają pijarowcy pana prezydenta, by potem wytłumaczyć to, co chciał powiedzieć nasz panujący. Powoli nawet zbliża się on do mistrza gatunku - Lecha Wałęsy. Ostatnio zaproponował pan prezydent, aby jego przeciwnikom, wznoszącym przeciwko niemu okrzyki, zaaplikować ponoć znany z czasów austrowęgierskich środek leczący wszystko - lewatywę.

 No boczki zrywać na taki żarcik. Ale jak mawiał sam wspominany Bronisław Komorowski – jaki prezydent, taki dowcip. Zapewne nasza głowa państwa chciała w ten sposób wykazać się znajomością literatury światowej i nawiązać do postaci wojaka Szwejka z powieści Jarosława Haška. Znajomość jak znajomość. W odpowiedzi panu prezydentowi można by zacytować inną wypowiedź dzielnego wojaka: „Gdyby wszyscy ludzie byli mądrzy, to na świecie byłoby tyle rozumu, że co drugi człowiek zgłupiałby z tego”. Dzięki jednak Bogu – nie wszyscy mogą tak sprawnie wykazywać się racjonalnym myśleniem. W samym zdarzeniu, w sposobie potraktowania przez głowę państwa ludzi jemu przeciwnych da się zauważyć ogromny brak szacunku dla tych, którzy mają inne zdanie. Niestety stało się to już zasadą współczesnych polityków.

Wrzuciłem go do piwnicy, ale do sąsiedniej

W książce Jarosława Haška tytułowy Szwejk informuje porucznika Lukasa (którego jest ordynansem), że kot po spożyciu pasty do butów „pozwolił sobie zdechnąć”, jednakże w domu śmierdzieć trupem nie będzie, ponieważ przezornie resztki futrzaka nasz dzielny wojak wyrzucił do piwnicy. I to na dodatek sąsiedniej. Brak szacunku dla przeciwnika politycznego ma w sobie coś z tego podrzucania zdechłego kota. Polityczna debata nie jest Wersalem. Zdarzają się w jej przestrzeni wypowiedzi bardzo mocne. Jednakże nawet przy dobitności argumentów czy sformułowań przeciwnik polityczny ma prawo do poszanowania. Stwierdzenie głowy państwa, że rzeczona lewatywa dobrze robi na myślenie, w podtekście niesie ze sobą stwierdzenie, iż ludzie wykrzykujący hasła przeciwko niemu są ludźmi potrzebującymi interwencji psychiatrycznej. To odbiera im możliwość nie tylko przedstawienia własnych poglądów i dyskusji, ale w ogóle wyklucza z debaty, bo przecież z wariatami nikt dyskutować nie będzie. Nawet jeśli w debacie politycznej jeden drugiego nazwie zdrajcą, to stwierdzenie takowe nie odbiera drugiemu możliwości dyskusji, gdyż nawet zdrajca może (choć wydaje się to obrzydliwe) mieć jakieś swoje racje. Człowiek chory psychicznie może być poddany tylko terapii, i to z niepewnym skutkiem. To stygmatyzowanie przeciwnika ma zresztą w Polsce swojego mistrza. Można przypomnieć sobie chociażby takie wypowiedzi pewnego polityka, w których stwierdzał np. że „część z tych, którzy stoją i rzekomo pilnują krzyża, to rzeczywiście kandydaci do kliniki psychiatrycznej. Ostatnia stacja tej ich procesji to Tworki”. Czy też: „Lech Kaczyński potrzebuje kuracji, która doprowadzi jego system nerwowy do porządku. Pytanie, czy to chwilowa zapaść, nerwica, czy trwałe uszkodzenie, które wcześniej czy później skończy na komisji lekarskiej”. Albo też: „Nie warto frustratów komentować. To temat dla psychoanalityka. Takimi sprawami można się zajmować w kategoriach psychologicznej traumy, którą ten pan odkąd przestał być premierem, przeżywa”. Tylko wskazanie na te symptomatyczne wypowiedzi pana entomologa wskazuje ową manierę polityczną. Wszak z durniami się nie dyskutuje. Durniów wsadza się do psychuszki.

Z pustym żołądkiem nie ma co pchać się do latryny

Maniera ta rozpowszechnia się już dość mocno w całej przestrzeni zachowań ludzkich w naszym kraju. Nie ma co się dziwić, ponieważ nie wymaga ona żadnej konieczności logicznego myślenia, lecz jest formą agresji na poziomie pewnego człowieka (nota bene ponoć pochodzącego z Siedlec), który ubrany w damskie fatałaszki iście kobiecą rączyną o wadze bochenka chleba wali na odlew człowieka odmawiającego mu wynajęcia mieszkania, żądając przy tym, by jego ofiara klęknęła przed nim i ucałowała ową rąsię, czy też w ramach debaty oblewa w studio telewizyjnym swego adwersarza wodą, traktując to jako element argumentacji w dyskusji. Zresztą o rozpowszechnieniu się tego typu zachowań można mówić także i w Kościele, biorąc pod uwagę odpowiedź ks. Lemańskiego, który zapytany o powody zakazu pełnienia jakichkolwiek posług w jasienickiej parafii, odparł z ironicznym uśmiechem, że widocznie arcybiskup Hoser uznał, że za wolno szedł w pielgrzymce. Podobną inwencją wykazał się również na imprezie Jerzego Owsiaka, gdy zalecił wiernym (komu?) cierpliwe oczekiwanie na wymarcie hierarchów kościelnych. O ile powyższe zachowania dadzą się jeszcze jakoś wytłumaczyć płytkością intelektualną bądź też nieumiejętnością obrony własnego stanowiska za pomocą racjonalnych lub też przypominających racjonalne argumentów – co powoduje, że nawet zacisze latryny jawi się przestrzenią bezkresną równą kosmosowi – to jednak w przypadku głowy państwa takie odnoszenie się do przeciwników politycznych jest cokolwiek niebezpieczne (choć może ktoś z uciechy zachichotać po tymże bon mocie).

Nie zmieniłem się, bo nie miałem na to czasu

Niebezpieczeństwo nie płynie jednak z faktu prostego (by nie użyć trochę bardziej rozwiniętej formy tego słowa) obrażania innych ludzi, ani też z tego, że na śmieszność wystawia się osobą formułującą takie stwierdzenia. Niebezpieczeństwo wynika z faktu dowolnego, opartego na własnym widzimisię, wykluczania pewnej grupy ludzi z możliwości prezentowania własnych poglądów i ich udziału w debacie publicznej. Jest to element charakterystyczny dla państw totalitarnych, w których napiętnowanie człowieka jakimś epitetem wystarczało, by nie uznawać go za pełnoprawnego członka społeczności. Gdy czyni to ktoś, kto z racji piastowanej funkcji winien być symbolem całego społeczeństwa, sprawa przedstawia się jeszcze groźniej. Przypominając pewną akcję przedwyborczą, w której zachęcano młode pokolenie do odbierania starszym dowodów tożsamości, można stwierdzić, że przez takie bon moty wizja wykluczenia nabiera systemowego charakteru. Dlatego jeśli komukolwiek potrzeba jest lewatywa, to raczej proponowałbym, by tę terapię przeprowadzić najpierw w zaciszu pałacowej łazienki.

Ks. Jacek Świątek