Listy białe, kolorowe…
Choć sam marsz przebiegał nadzwyczaj spokojnie, bez żadnych zakłóceń oraz zamieszek, to w czasie przygotowania do niego raczeni byliśmy apokaliptycznymi obrazami zniszczeń i niemalże powstańczych walk w naszej stolicy. Jednym z „wizjonerów” tego, co może wydarzyć się, gdy „zdeterminowani katole” wylegną na ulice Warszawy, był były prezydent Lech Wałęsa. Dwa dni przed manifestacją opublikował on na swoim blogu list otwarty, w którym nawoływał władze do zdecydowanych działań porządkowych, nie wyłączając z nich nawet fizycznej konfrontacji. No cóż, jak by nie było, każdy ocenia świat zgodnie z własną inteligencją. Jednakże w rzeczonym liście byłego prezydenta znalazł się pewien passus, który przykuł moja uwagę. Otóż „mędrzec Europy” pisze, iż w obecnej sytuacji „na pomoc hierarchów Kościoła nie możemy liczyć”. Zdanie co najmniej frapujące. Bo cóż ono znaczy?
Zaczadzeni PiS-em?
Wspomniałem sobie od razu ową przedwyborczą diagnozę bp. Tadeusza Pieronka, który w ten sposób ocenił przynajmniej część episkopatu katolickiego naszej ojczyzny. Skoro L. Wałęsa pisze, iż nie można liczyć na pomoc hierarchów, to zapewne do tej pory owa pomoc była. Tylko że jakoś zrozumieć czegoś nie mogę. Gdyby bowiem założyć, że hierarchowie wspierali do tej pory rządy „nie-moherów”, oznaczałoby to, że wypełniali jakieś zadanie im zlecone, bo trudno uwierzyć mi, że byli (przynajmniej w części) tzw. użytecznymi… Przynajmniej taką rolę wyznacza im nasz światły myśliciel i pisarz. Ciągnąc jednak tę myśl dalej, należałoby stwierdzić, że było to wykorzystywanie Kościoła i jego hierarchii dla własnych celów. A przecież to działanie w dotychczasowej medialnej wrzawie zarezerwowane było dla partii Kaczyńskiego lub też dla jakichś LPR-opodobnych partii. Jednak ci światli, choć dla publiczki brali nawet ślub kościelny w przededniu wyborów, stale przekonywali nas, iż nie należy mieszać Kościoła do spraw politycznych, że nie wolno wykorzystywać jego autorytetu duchowego i rezerwować ambony na głoszenie Ewangelii. Tymczasem ujawniając brak aprobaty Kościoła dla poczynań władz lub przynajmniej zdystansowanie się do nich, L. Wałęsa pośrednio wyjawia, iż to właśnie ta światła część establishmentu korzystała i wykorzystywała Kościół do własnych interesów. No no, tego się nie spodziewałem. Oczywiście, jako stały widz filmu „Rozmowy kontrolowane” zdawałem sobie sprawę z tego, jak wiele w życiu człowieka znaczy odpowiednie zdjęcie z odpowiednią osobą, ale by tak jawnie o tym mówić i zdradzać kuchnię polityczną? Lecz mówiąc poważnie – pytanie o wykorzystywanie Kościoła w polityce jest co najmniej zasadne i warto chwilę pochylić się nad tym, co to oznacza.
Z Ewangelią w ręku czy z księdzem pod rękę?
W medialnej rzeczywistości, ale również i w społeczeństwie, za wyraz wykorzystywania autorytetu Kościoła w walce politycznej uchodzi dzisiaj przede wszystkim odwoływanie się polityków do jego nauczania oraz pokazywanie się publiczne na uroczystościach kościelnych. Sam zdumiony byłem, gdy dowiedziałem się, iż w kampanii wyborczej nawet Joanna Mucha znalazła na mapie Polski kodeńskie sanktuarium i przybyła na święto plonów. Chwalebny iście jest ten przypływ pobożności i wrażliwości na ludowe zwyczaje u (bądź co bądź) pracownika katolickiej uczelni. Szkoda tylko, że jednorazowy, co już świadczy o instrumentalnym potraktowaniu uroczystości kościelnej w czasie kampanii wyborczej. Dla mnie jednak owa obecność nie jest wyrazem koniunkturalizmu, o ile jest stała i trwała. Podobnie rzecz ma się z powoływaniem się na nauczanie Kościoła w działalności politycznej. Oceniając bowiem rzeczywistość ziemską, Kościół ma prawo i obowiązek formułować wskazania moralne odnośnie do życia społecznego, a jego członkowie winni się nimi kierować. Mam za złe partii Jarosława Kaczyńskiego polityczne kunktatorstwo w czasie prac nad wpisaniem do konstytucji naszego kraju artykułu o obronie ludzkiego życia, z czym nie kryłem się w tamtym okresie. Jednakże opieranie się na katolickiej nauce społecznej i głoszenie haseł z nią zgodnych nie jest moim zdanie jeszcze wykorzystywaniem Kościoła. Dlaczego? Bo zadaniem Kościoła jest nie popieranie partii, ale głoszenie prawdy. I jeśli Kościół, a w tym jego hierarchia, odkrywa, że program danego ugrupowania politycznego jest zbieżny z jego nauczaniem, to nawet ma obowiązek o tym powiedzieć. Natomiast nie może popierać programów niezgodnych z jego własnym nauczaniem. Tymczasem odnoszę wrażenie, że obecnie rządzący, a i sam Lech Wałęsa, zdają się poprzez poparcie Kościoła rozumieć przyzwolenie na każde działanie i każde zamierzenie, które chcą wcielić w życie. Zaniechanie np. przez Platformę w tym roku organizowania rekolekcji wskazuje właśnie na to, iż nie o prawdę chodziło do tej pory, a jeno o ładną fotkę do ulotki.
Kij i marchewka
Wynurzenia Lecha Wałęsy w obliczu podejmowanych wcześniej działań przez obecnie rządzących nie stanowią jakiejś nowości. W pamięci zapewne mamy słynny list posła Rasia do proboszczów diecezji krakowskiej, wysłany przed wyborami, w którym przypominał „łaskawe” wspieranie działań Kościoła w dziedzinie chociażby ochrony zabytków i dość obcesowo stwierdzał, iż ta pomoc może się skończyć albo drastycznie obniżyć. „Charyzmatyczna” pani prezydent Warszawy (przymiotnik wynika z jej wcześniejszego zaangażowania się w Odnowę w Duchu Świętym) ostatnimi czasy nakazała urządzanie uroczystości bez zapraszania jakiegokolwiek duchownego. No cóż, z powodu nieobecności na „uroczystości” oddania metra trawnika miejskiego żaden duchowny raczej narzekać nie będzie (no, może poza paroma przyzwyczajonymi do rautów). To jednak dobitnie wskazuje, że mówienie o przeciwnikach, że wykorzystują Kościół, w tym kontekście jest cokolwiek dziwaczne. Bo przecież „ukaranie” Kościoła za brak jawnego, zdecydowanego i ochoczego poparcia dla rządzących jawnie ukazuje, kto chciał go wykorzystać. Jak krowa przestała dawać mleko, to poszła w odstawkę. Tylko że to Kościoła nie zatrwoży. Ma on broń o wiele ważniejszą – przywiązanie do prawdy. Także w życiu społecznym. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Ks. Jacek Świątek