Komentarze
Źródło: bigstock
Źródło: bigstock

Łobuzy od historii

Ponieważ w polskich szkołach zaniechano już dawno wymagania od uczniów, by niektóre utwory znali na pamięć, dlatego należy dla porządku wspomnieć w początkowej fazie tego felietonu, że tytuł jest zaczerpnięty z wiersza Zbigniewa Herberta „Pan od przyrody”, a owe łobuzy są zabójcami dobrotliwego nauczyciela, który „pierwszy pokazał nam nogę zdechłej żaby”.

Nie sposób jednak udawać, iż te rozważania poświęcone będą analizie literackiej dzieła Księcia Poetów, czy też opisywaniu moich własnych fascynacji poetyckich. Od pewnego czasu w Krakowie trwa bowiem głodówka przeciwników nowej podstawy programowej, która już od września ma obowiązywać w szkołach, a zgodnie z którą ograniczeniu w dwóch ostatnich latach mają ulec w większości przedmioty humanistyczne, ale nie tylko. Podstawa programowa w założeniach jej twórców miała z jednej strony próbować pobudzić uczniów do osobistego wysiłku intelektualnego (?!?), a z drugiej zaś przygotować ich do zdania egzaminu maturalnego. Co ciekawe, dopiero nagłośnienie przez tzw. „drugi obieg informacji” owej głodówki spowodowało, że również wiodące media łaskawie o niej napomknęły. Oczywiście tylko w celu pozwolenia, by rzecznicy „reformy reformy oświaty” bronili swoich tez. Pytanie tylko, czego oni właściwie bronią poza własnymi ideami?

Z brzytwą na…

W jednym z programów informacyjnych wysłuchałem zwierzeń twórcy owego epokowego dzieła, mającego „postawić na nogach nowoczesną oświatę”. Otóż ów pan (nazwiska jakoś nie spamiętałem) stwierdził, iż wcale nie chodzi o wyrugowanie historii z nauczania, a jedynie o nowoczesną metodykę jej nauczania. Uczniowie bowiem od drugiej klasy liceum mają przestać uczyć się jej w dotychczasowej formie, a zasadniczą metodą ma stać się poszukiwanie w historii odpowiedzi na dylematy współczesności, a szczególnie na osobiste bolączki dzisiejszych uczniów. Dlatego winni mieć możliwość dokonywania wyboru materiału, który w ramach tych zajęć będzie przerabiany. Cóż, prześmiewczo można byłoby zapytać dlaczego tak nie naucza się np. fizyki czy chemii? Może dlatego, że zafascynowany pirotechniką uczeń mógłby zacząć poszukiwać w ramach szkolnych zajęć taniego sposobu na skonstruowanie przenośnej bomby atomowej. W końcu mając niedostateczną wiedzę przeżywałby szczególny rodzaj dylematu… konstrukcyjnego. Ale żarty lepiej w tej dziedzinie odłożyć na bok. Podstawowym pytaniem jest bowiem nie to, jak nauczać historii, ale po co jej właściwie uczyć? Zapewne nie tylko po to, żeby umysł człowieka zaprzątać tym, co nazwać możemy mierzwą historii. Istotnym dla działań historyka nie jest tylko ustalenie dat czy miejsc. One są wbrew pozorom tylko czymś pomocniczym. W gruncie rzeczy chodzi o poznanie sensu wydarzeń, które rozegrały się przed naszym pojawienie się na świecie. Tutaj ma zastosowanie Cycerońska maksyma o nauczycielce życia. Jednakże bez znajomości dat i miejsc historia staje się domeną dowolnej konstrukcji. Niestety, w dziejach intelektualnego rozwoju naszej cywilizacji (choć mam pewną wątpliwość czy jeszcze naszej) mieliśmy już do czynienia z konstrukcjonizmem historycznym, chociażby w czasach przygotowujących tzw. oświecenie, gdy w celach ideologicznych przeinaczano fakty dziejowe chociażby ze średniowiecza (do dnia dzisiejszego pokutują w mentalności ludzi ówczesne „odkrycia”) czy też w czasach, o których dzisiaj mówimy, że w nich historia była „przeinaczana”. A mogło się tak dziać, ponieważ gros uczniów, chociaż uczyli się historii, to jednak nie mieli oni dostępu do… dat i miejsc. Wycinanie więc tego elementu edukacji historycznej może (i zapewne tak się stanie) zaowocować indoktrynacją w doraźnych celach.

Szukać szczęścia, szukać celu w życiu chciałem…

Jest jeszcze inny ważki moment w nauczaniu dziejów, przede wszystkim ojczystych. Założywszy, że nauka historii ma na celu odpowiedź na dylematy współczesnego młodego człowieka, warto zapytać się, o jakie dylematy chodzi. Nie trzeba być zbyt dogłębnym naukowcem, by stwierdzić, że dzisiejszy młody człowiek poszukuje sposobu na życie spokojne, łatwe i w miarę przyjemne. Zadając pytania przeszłości, w jaki sposób takie życie zdobyć, zapewne nie w smak będą mu postacie i wydarzenia związane z koniecznością wymagania od siebie, nie mówiąc już o heroizmie i ofierze z życia dla dobra społeczności. Fenomen Jana Grossa czy ostatnio również Pawła Śpiewaka polega być może i na tym, że przyjmujemy ich oskarżenia za prawdę, bo chcemy znaleźć w nich potwierdzenie, iż człowiekiem nie kierują żadne wyższe pobudki, a jedynie chęć zysku za wszelką cenę. To już samo w sobie jest dla nas rozgrzeszeniem z naszej codzienności. Dotychczasowy sposób nauczania historii z natury swojej zmuszał ucznia do konfrontowania swoich poczynań z idealizmem – być może zbyt ubrązowionym – przeszłości. Stawał się raczej wyrzutem sumienia lub przynajmniej niepokoju odnośnie naszej codzienności. Poszukiwanie odpowiedzi na własne dylematy może niestety w dalszej przyszłości doprowadzić do apoteozy tych, którzy umieli sobie życie „ułożyć”, a nie trzeba mówić, że zdrajcy ojczyzny są w tej materii „najlepszymi wzorcami”. A sama historia może stać się wówczas nie nauczycielką życia godziwego, ale prostackiego sprytu. Ponadto w dziejach minionych pokoleń człowiek mógł odnajdywać uzasadnienie dla własnych poczynań. Wybiórczość w tym aspekcie prowadzić może nie tylko do dewiacji naszego poznania, ale przede wszystkim do poszukiwania dogodnych uzasadnień, nawet za cenę zakłamywania przeszłości.

Narody tracąc pamięć…

Na koniec trzeba również wspomnieć i o tym aspekcie. Elementem zasadniczym dla trwałości struktur narodowych jest pamięć dziejowa. Przetrwaliśmy rozbiory również, a może przede wszystkim dlatego, że przekazywana był ona nie dzięki nauczaniu szkolnemu, lecz żywej tradycji przekazywanej w opowiadaniach, legendach i klechdach. Być może dzisiejsi historycy uśmiechać się będą na ten idealizm, ale nie można zaprzeczyć, że miał on zasadnicze znaczenie w przetrwaniu ducha narodu. Tym, co pozwalało na trwałość, była nić łącząca pokolenia właśnie dzięki opowiadaniu, czyli mówieniu o tym, co przeszłe. Każdy słuchacz sam mógł skonfrontować własne życie z tym, o czym była mowa. Mógł, bo miał ku temu materię. Odebranie tej możliwości młodemu pokoleniu Polaków jest uderzeniem bardzo precyzyjnym w ową nić, a może jej zerwaniem. Dlatego ważnymi są słowa z deklaracji głodujących w Krakowie: „Wszelkie działania degradujące polską naukę, kulturę i Kościół katolicki naruszają podstawy naszej państwowości. Ograniczenie przedmiotów humanistycznych, ale także przyrodniczych i matematycznych w szkołach średnich, likwidacja instytucji kultury, próba wyprowadzenia religii ze szkół to prosta droga do upadku”. Warto nad tym pomyśleć, wszak ponoć myślenie nie boli. Może tylko łobuzów od historii i jej miejsca w edukacji.

Ks. Jacek Świątek