Łowcy podpisów
W karne rzędy ustawiają się po Mszach św. i nabożeństwach młodzi ludzie ściskający w dłoniach cienkie, czasem niemiłosiernie zmasakrowane indeksy. To zazwyczaj gimnazjaliści przygotowujący się do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Żartobliwie nazywani „łowcami podpisów”.
Obdarowani parafką księdza wychodzą szybciej niż weszli. Cóż, kolejne „odhaczone” nabożeństwo to jeden krok bliżej do bierzmowania. Jeszcze tylko odpowiednia liczba obowiązkowych spowiedzi, katechez, wybór imienia i świadka, egzamin, uroczystość – a potem wolne! Aż do ślubu.
To na szczęście nie jest norma, ale tak myśli wielu młodych ludzi. Zbyt wielu.
Dobrowolny przymus
Zagadnęli mnie niedawno znajomi, czy nie porozmawiałbym z ich synem. Mateusz osiem lat nie chodził do kościoła – przypadkiem (ba, zrządzeniem Opatrzności!) kilka miesięcy temu znalazł się na modlitewnym wieczorze zorganizowanym przez którąś ze wspólnot akademickich. To odmieniło go bez reszty! Spotkaliśmy się niedługo potem. Szczerze opowiedział mi o sobie, o zmarnowanych (w Bożej perspektywie) latach, o błędach, jakie popełnił. O doświadczeniu obecności żywego Boga. Wydaje się, że przemiana nosi znamiona stabilnej (o to najbardziej martwili się rodzice). Mateusz ma świadomość, że długa droga jeszcze przed nim i że wiele musi nadrobić. Ufam, że nie zejdzie z niej – ma za sobą dobrą rodzinę i mądrych przyjaciół. ...
Ks. Paweł Siedlanowski