Macierzyństwo to misja!
Uczestniczki zostały powitane przez bp. Kazimierza Gurdę, diecezjalnego duszpasterza rodzin ks. dr. Jacka Seredę oraz kustosza sanktuarium ks. kan. Jacka Guza. Gościem specjalnym była Dorota Łosiewicz, dziennikarka i autorka kilku książek („Moi rodzice” napisanej z Martą Kaczyńską, „Cuda nasze powszednie” i „Życie jest cudem”). Pisarka podzieliła się swoją poruszającą historią. Opowiadała m.in. o Anielce, swoje czwartej córce. Jak sama podkreślała, w jej przypadku nic nie działo się według planu. Razem z mężem nie planowali kolejnego dziecka.
– Jadąc tutaj, zastanawiałam się, dlaczego to właśnie ja mam mówić konferencję. Słuchałam po drodze Radia Maryja. Odpowiedź przyszła od razu; usłyszałam, że jeśli ktoś zaznał Bożej miłości, powinien się tym dzielić, że nie wolno mu tego zachować tylko dla siebie. Po wydaniu książki o rodzicach Marty Kaczyńskiej postanowiłam, że nie napiszę kolejnej, dopóki nie otrzymam jakiegoś konkretnego znaku z nieba. Na reakcję z góry nie musiałam długo czekać – zaznacza D. Łosiewicz.
Możesz iść po wypis…
Przed Bożym Narodzeniem w 2015 r. pani Dorota uznała, że powinna opróżnić szafę z dziecięcych ubrań i kocyków. Miała już troje dzieci. Nie planowała kolejnego. Wszystko wywiozła do domu samotnej matki. Po świętach dowiedziała się, że jest w czwartej ciąży. Tym razem nie było „jak zwykle”. Lekarze podejrzewali ciążę pozamaciczną. Pojawiło się realne zagrożenie jej życia. – Po modlitwie wstawienniczej w szpitalu usłyszała od kolegi ze wspólnoty: „Ufasz Jezusowi?”. Potaknęła. A kolega na to: „Możesz iść po wypis”. Badania zrobione kolejnego dnia pokazało, że… wszystko jest w porządku. Lekarz zaznaczył: „Dawno nie widziałem tak prawidłowego obrazu ośmiotygodniowej ciąży.
Po przyjściu na świat małej Anielki w jej brzuszku doszło do skrętu jelit. Musiała być natychmiast operowana. – Wyłoniono jej stomię. W trakcie zabiegu doszło jednak do niewydolności krążeniowej. Przeryczeliśmy z mężem całą noc. Mała walczyła o życie. Dziś wiem, że ten, kto nie bał się o dziecko, tak naprawdę nie wie, co to strach – opowiada pani Dorota.
Mała wisienka
Stan Anielki ciągle był bardzo zły. – Stomię założono zbyt płytko, rana się nie goiła, mała była karmiona pozajelitowo. Lekarze w szpitalu omijali nas szerokim łukiem, bo zazwyczaj nie mieli dla nas dobrych wieści. Powoli przygotowywali nas do życia z niepełnosprawnym dzieckiem. W czasie drugiej operacji, której celem było wyłonienie stomii w nowym miejscu, profesor zespolił Anielce jelito. Okazało się, że jego część, która nigdy nie działała, podjęła pracę samoistnie. Po jakimś czasie mogłam swoją córkę karmić piersią, na co nikt nie dawał nadziei. Dziś patrzymy z mężem na Anielę jak na naszą wisienkę na torcie. Jest uwielbiana przez rodzeństwo, wszyscy ją noszą, obcałowują…, bo wiemy, że mogło jej nie być z nami – zaznacza D. Łosiewicz.
Choroba nas scala
W czasie spotkania swoim świadectwem dzieliły się także trzy mamy z naszej diecezji.
Pani Klaudia z Radzynia Podlaskiego jest mamą trójki dzieci. Jej pierwszy syn urodził się z niepełnosprawnością. Okazało się, że to choroba genetyczna. Zaraz po Mateuszu przyszła na świat Asia. – Jest między nimi ogromna więź. Mati bardzo się przy niej rozwinął, siostra stała się dla niego motorem napędowym. Dziś widzi, sam chodzi i robi kolejne postępy. Później pojawił się Piotruś. O tym, że Mateusz cierpi na chorobę genetyczną dowiedziałam się będąc w trzeciej ciąży. Straszono nas, że jeśli znów urodzi się chłopiec, również będzie nią dotknięty. Piotruś jest zdrowy – mówi, zastrzegając, że nie twierdzi, iż wychowanie dziecka z niepełnosprawnością jest takie łatwe i radosne. – Razem z mężem przeszliśmy wiele, zaliczyliśmy okres buntu, większe i mniejsze kłótnie, ale dziś widzę, że choroba Matiego scala nasze małżeństwo. Gdybyśmy nie zdecydowali się na kolejne dzieci, bylibyśmy skupieni tylko na jego niepełnosprawności. Jestem niepokorna i niecierpliwa, a Mati ciągle uczy mnie odwagi i wytrwałości. Bycie z nim to rekolekcje 24 godziny na dobę – zaznacza pani Klaudia.
Dom bez taty?
Pani Jadwiga z Parczewa opowiadała o swoim adoptowanym synu Dawidku. Chłopczyk ma obecnie sześć lat. Był zaniedbany, schorowany, tułał się po domach opieki. Dziś jest zdrowy i bardzo rezolutny. Uwielbia, kiedy ktoś czyta mu książki.
– Trafił do nas, gdy ja miałam 50 lat, a on tylko siedem miesięcy. Obawialiśmy się z mężem, że nie damy rady, ale przyjęliśmy go w imię Boże. Chęć adopcji zgłaszaliśmy dużo wczesnej, jednak ciągle nie otrzymywaliśmy dziecka. Dawid przyszedł niespodziewanie, kiedy już pogodziłam się z myślą, że nie będę mamą dla żadnego malucha z domu opieki zastępczej – tłumaczy. A dzieląc się szczęściem przytacza jedną z niesamowitych historii Dawida. – Gdy miał cztery latka, wracając z przedszkola przyznał się, że został ukarany przez panią. Kiedy spytałam dlaczego, odrzekł: „Dziewczynki bawiły się w domek, a ja wszedłem do środka i powiedziałem, że będę tatą. One zaczęły mnie wypychać, a ja się nie dałem, bo przecież nie ma domku bez taty, prawda?”.
Propozycja śmierci
Jako ostatnia zabrała głos pani Hanna z okolicy Siedlec, która urodziła dziesięcioro dzieci. Wspominała o tym, jak oczekując szóstego dziecka, usłyszała propozycję aborcji. – Byłam w ciąży od 3,5 miesiąca. Lekarka, nie robiąc żadnych badań, orzekła, że maluch jest chory. Powiedziałam jej, że przyjmę każde dziecko, że nie godzę się na usunięcie. Zaznaczyłam, że tak jak wychowuję zdrowe, tak samo zaopiekuję się i chorym. Lekarka rzuciła, bym więcej do niej nie przychodziła. Wróciłam zapłakana do domu. Powiedziałam, że już nie pójdę do żadnego lekarza. Mąż namawiał mnie jednak na wizytę u specjalisty. Kiedy w siódmym miesiącu wykonano usg, okazało się, że nasze szóste dziecko jest całkowicie zdrowe. Pierwszy syn zmarł na białaczkę. Potem były same córki. Dopiero za ostatnim razem znów doczekaliśmy się syna – mówi pani Hanna.
Przybyły po siłę i wiarę
Kolejnym punktem spotkania było nabożeństwo majowe i Msza św. pod przewodnictwem bp. K. Gurdy.
– Dziś w Pratulinie gromadzą się kobiety z naszej diecezji. Przybywają tu, aby przy tych, którzy za wiarę i jedność Kościoła oddali swoje życie, umocnić wiarę i przekazywać ją dalej. Zachęcam, by przyjazd tutaj miał wymiar pokoleniowy, aby mamy zabierały ze sobą swoje córki, a babcie wnuczki. Tu, przez wzajemną modlitwę, uczestnictwo we Mszy św. i przez głoszone konferencje, dokonuje się pokoleniowy przekaz wiary. Nasi męczennicy wypraszają nam umocnienie w wierze w jedynego i prawdziwego Boga – głosił ordynariusz.
Podczas Eucharystii śpiewem służył dziecięco-młodzieżowy zespół z Domanic pod kierunkiem ks. Jerzego Dudy. Pielgrzymkę skończyła wspólna agapa i adoracja relikwii bł. męczenników.
AWAW