Komentarze
Maile w temacie

Maile w temacie

Muszę się przyznać, że uległam namowie. Wiem, co Państwo sobie pomyślą... Zapewne to, że jestem osobą podatną na wpływy, poddaję się łatwo manipulacjom oraz naciskom innych i oblałabym test na asertywność.

A ja tylko posłuchałam jednej z rad czytelniczki mojej twórczości. Nie mogą mieć Państwo mi tego za złe. Wszakże postąpiłam, za chwilę to wyjaśnię, zgodnie z łacińską maksymą: „Vox populi, vox Dei”. W towarzystwie owej czytelniczki często przebywam, ale ona zapewnia, że to nie tylko sympatia do mnie sprawiła, że moje teksty są jej regularną lekturą. I nie mam podstaw, by jej nie wierzyć. Ta nasza bliskość spowodowała za to, że do koleżanki wielokrotnie docierały echa tego, jakie katusze nierzadko przeżywam, zastanawiając się nad treścią felietonu. Zatem po pewnym wydarzeniu zawyrokowała: „O widzisz. I już masz temat. Napisz o tym”. A że owo wyznanie miało miejsce kilka dobrych chwil po rzeczonym zdarzeniu, na moje zmarszczenie brwi koleżanka dorzuciła: „No o swoim pierwszym razie”.

Faktycznie nie mogłam zaprzeczyć, iż takie wydarzenie nie miało miejsca. Oprócz inspirującej mnie koleżanki uczestniczyły w nim jeszcze inne osoby. W tym gronie znalazł się również mężczyzna, który usłyszawszy, co – mimo, jakby nie było, słusznego wieku – nadal mam przed sobą, nie krył zaskoczenia, przejął się i zobowiązał doprowadzić sprawę do finału, biorąc ze sobą świadków. I tym oto sposobem razem z grupą znajomych znalazłam się w siedleckim Mcdonaldzie. O wrażeniach nie będę pisać, bo pewnie większość z Państwa mogłaby powiedzieć więcej, gdyż ja mam za sobą zaledwie ten jeden raz. Mogę tylko dodać, że wszystko przebiegło sprawnie i w miłym towarzystwie.

A owa historia przypomniała mi się na dowód tego, jak bardzo jesteśmy podatni na pewne skojarzenia i stereotypy. Otóż niedługo po konsumpcji hamburgerów zapisałam się na aerobik. Ale bynajmniej nie z powodu drastycznego wzrostu wagi spowodowanego śmieciowym jedzeniem. Moje zainteresowanie ruchem spowodowała chęć relaksu, odskoczni, żeby nie powiedzieć: pewnego rodzaju hobby. Ale wszystko na nic. Zanim na wypełnionym przeze mnie kwestionariuszu wysechł tusz z długopisu, mailem dostałam wiadomość od nadawcy „wazycmniej”, a w temacie: „Odbierz nagrodę”. Do wyboru miałam stepper, pas vibroaction oraz twister. Oczywiście do wyboru zaraz po tym, jak tylko schudnę. A pomóc miał mi w tym indywidualny codzienny jadłospis. Do tego wskazane było kliknięcie w opcję: „Rozpocznij odchudzanie teraz”. Z lektury dowiedziałam się, że wystarczy, abym w diecie wytrwała 30 dni, a któryś z prezentów będzie mój. Chociaż chęć ważenia mniej w moim przypadku oznaczała ryzyko umieszczenia mnie na oddziale psychiatrycznym, zaryzykowałam. Po wpisaniu masy ciała oraz wzrostu, które miały pomóc w ustaleniu programu chudnięcia, okazało się, że system komputerowy jest mądrzejszy od autora listu, bo przemieliwszy dane… zgłupiał i diety nie wyznaczył. Prezenty przeszły koło nosa.

Nie wypada nie wspomnieć, że regularnie – zapewne z racji swojego wieku, który mnie predestynuje do posiadania rodziny – byłam bombardowana ofertami zakupu pieluch i kaszek dla dzieci. Do czasu. Kiedy nie odpowiedziałam na żadną z mailowych zaczepek, nastąpiła cisza ze strony producentów dziecięcego asortymentu. Po kilku tygodniach dostałam ofertę jednej z warszawskich klinik specjalizujących się w leczeniu… niepłodności.

Kinga Ochnio