Mają już dość
Adam Kowalczuk, dyrektor MOPR-u, rozumie żądania swoich pracowników, ale nic nie może zrobić, ponieważ za finansowanie placówki odpowiada miasto. Dlatego sprawa została przedstawiona byłemu prezydentowi Siedlec Andrzejowi Sitnikowi, który nie spotkał się z pracownikami czy przedstawicielem Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej - instytucji reprezentującej pracowników siedleckiej pomocy społecznej.
Brak woli rozmów A. Sitnika i kampania wyborcza sprawiły, że problemem nikt się nie przejmował. Jednak pracownicy nie dają za wygraną, bo – jak podkreślają – czują się niedocenieni i zapomniani. – Ponieważ pensja minimalna od jakiegoś czasu mocno rosła, a wynagrodzenia wyrównujące nie były wysokie, u nas wszystko się spłaszczyło – tłumaczy Aneta Grochowska, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników MOPR w Siedlcach. – Najniższą krajową, czyli 4,3 tys. zł brutto, mają tylko osoby z obsługi, np. zajmujące się sprzątaniem, zaś inni pracownicy raptem 100-300 zł więcej. Ja, mając 20-letni staż pracy, otrzymuję zasadnicze wynagrodzeni w wysokości 4,6 tys. zł. To przykre, bo każdy nowy pracownik ma niewiele mniej, a ta praca naprawdę do łatwych nie należy – zauważa, dodając, że w Warszawie ta różnica w pensjach wynosi 1 tys. zł.
Żadnej perspektywy
Pracownicy MOPR-u postawili na dialog, ale kiedy nie mogli choćby porozmawiać z A. Sitnikiem, o pomoc poprosili Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Odbyły się już dwie mediacje. Pierwsza miała miejsce w siedzibie placówki ze stroną związkową i pracodawcą, a także przedstawicielem PFZPSiPS, który ma doświadczenie w tego typu negocjacjach. – Poza tym samemu trudno walczy się o swoje prawa – tłumaczy A. Grochowska, dodając, że to spotkanie było niejako wstępem do dalszych rozmów i nikt nie liczył na natychmiastowe rozwiązanie problemu. – Dyrekcja powiedziała to, co już wiedzieliśmy: że sama nic nie może i wszystko zależy od miasta – dodaje. Dlatego pracownicy poprosili o kolejną mediację, tym razem z nowym prezydentem Tomaszem Hapunowiczem. – Z trzech możliwych terminów wybrał ostatni, czerwcowy. Spotkaliśmy się w urzędzie miasta z prezydentem i skarbnikiem, naszym dyrektorem, księgowością, a także reprezentantem federacji i, oczywiście, mediatorem – wylicza, podkreślając, że kolejne spotkanie także nie przyniosło rozwiązań. – Nawet nie usłyszeliśmy, że jest jakaś perspektywa – zauważa przewodnicząca związków zawodowych. – My pracujemy w pomocy społecznej, rozumiemy brak środków, jesteśmy empatyczni i cierpliwi, ale… ile można? – pyta retorycznie. Podczas czerwcowego spotkania znowu padły słowa o braku pieniędzy w kasie miasta. – Pan prezydent powiedział, że musi się lepiej zapoznać z tematem, co mnie osobiście zniesmaczyło, bo przecież wiedział o trwającym od 19 lutego sporze zbiorowym. Moim zdaniem, obejmując urząd, najpierw powinien zająć się tymi obszarami, gdzie jest problem – podkreśla.
Nie dla każdego
Choć podczas drugiej mediacji nie padły żadne optymistyczne zapowiedzi, miasto przypomniało, że wkrótce zacznie obowiązywać rządowa ustawa, która od 1 lipca pozwoli na wypłatę pracownikom pomocy społecznej dodatków w wysokości 1 tys. zł brutto. Jednak – jak się okazuje – nie każdy może na taki dodatek liczyć, do tego ma być on wypłacany przez jakiś czas. – U nas prawdopodobnie trzy działy nie dostaną takiego wsparcia – zdradza A. Grochowska z uwagą, że to bardzo przykra sytuacja, wpływająca na cały zespół, bo pojawiają się niesnaski. – Dlaczego osoba zajmująca się funduszem alimentacyjnym czy świadczeniami rodzinnymi, które dodatkowo obsługują programy rządowe typu bon energetyczny, bo miasto nam zleca jego realizację, nie otrzyma dodatku? – pyta przewodnicząca związków, dodając, że lepszy rydz niż nic, ale tak nie powinno być.
Nie chcemy, ale musimy
Ponieważ pracownicy do tej pory nie uzyskali żadnej obietnicy podwyżek, mediacje również nie przyniosły efektów, a kolejna zaplanowana jest na 11 października, postanowili działać i obanerować siedzibę. – Możemy również zrobić tzw. strajk włoski, choć nie będziemy zaburzać pracy placówki – podkreśla A. Grochowska. – Ale jeżeli nie dojdziemy do porozumienia, być może przeprowadzimy strajk ostrzegawczy, czyli na dwie godziny odejdziemy od biurek, a jeżeli również to nie pomoże, będzie prawdziwy strajk – zapowiada, podkreślając, że pracownicy pomocy społecznej wcale tego nie chcą, bo od ich pracy często zależy życie ludzi schorowanych, ubogich, bezdomnych. – Jednak musimy w końcu zawalczyć o siebie – zauważa.
Miasto tłumaczy, że jego sytuacja finansowa jest bardzo trudna i w tej chwili nie ma środków na żądania pracowników MOPR-u, co nie znaczy, że władze nie rozumieją problemu i nie będą szukać rozwiązania. – We wrześniu mają się wyklarować plany rządu co do nowego systemu finansowania samorządów – tłumaczy decyzję o ustaleniu terminu spotkania na październik prezydent Tomasz Hapunowicz. – Wówczas będziemy wiedzieli, czy do kasy miasta wpłyną większe środki, które pozwolą na ewentualne regulacje płacowe pracowników podległych instytucji – dodaje.
JAG