Małe co nieco o zalewaniu
Można oczywiście powiedzieć, że w przypadku tegoż pana ilość słów niechęci wobec osób sytuujących się na przeciwległych do niego regionach politycznych równa jest ilości śliny przy wypowiadaniu ich wydzielanej. Niektórzy dziennikarze, chcąc uzyskać od niego jakąś wypowiedź, przed rozmową zaopatrywali się w gogle narciarskie lub nawet kaski motocyklowe, by uchronić swoje oczy lub oblicze przed gwałtownym „nawilżeniem” wydzielinami tegoż polityka. Cóż, ryzyko zawodowe. Nie wiem, czy pracodawca w takich przypadkach zadbał o stosowny dodatek za pracę w uciążliwych lub zagrażających życiu i zdrowiu warunkach. Jeśli nie, to jest pole do popisu dla związków zawodowych. Odchodząc jednak od tego klinicznego przypadku naszego życia politycznego, nie sposób nie odnieść się do terminu, który w zasadniczy sposób zawładnął przestrzenią publiczną po zabiciu w Gdańsku Pawła Adamowicza, a mianowicie do tzw. mowy nienawiści.
Użycie przeze mnie przed samym terminem skrótu „tzw.” nie stanowi o jego deprecjonowaniu, ile raczej o pewnych wątpliwościach związanych z nim.
Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?
O ile w literaturze zarówno psychologicznej, jak i etycznej termin „nienawiść” jest cokolwiek dobrze opisany, o tyle w przypadku nauk prawnych już nie do końca. Zapewne jest to związane z faktem, iż psychologia i etyka sytuują nienawiść w sferze ludzkich uczuć. Klasyczna filozofia określa uczucia jako poruszenia zmysłowe, które wyprowadzają człowieka ze stanu spokoju (lub też ów stan spokoju umacniają), stając się dodatkowym lub jedynym motywem podejmowanych przez człowieka działań. Sama nienawiść sytuuje się w tak pojętych uczuciach jako jeden ze stopni niechęci do drugiego. Być może jako jeden z najwyższych. Z tego powodu nie sposób nie dostrzec, iż zasadniczo uczucia mają charakter dość subiektywny. A to może być przyczyną tego, że w języku prawnym trudno ująć subiektywne odczucia. Śledząc opracowania przeróżnych stowarzyszeń czy fundacji nastawionych na zwalczanie nienawiści w przestrzeni publicznej, zauważalnym staje się fakt, iż owa subiektywność znajduje się nie tylko po stronie działającego, lecz również i po stronie osób, które doznają owej nienawiści. Częstokroć w opracowaniach przewija się stwierdzenie, iż dane działanie jest określane jako nienawistne ze względu na odczucia podmiotu doznającego skutków owego działania. To rodzi całe pole do niejasnych, płynnych i subiektywnych stwierdzeń. Zapewne w pamięci czytelników znajduje się stwierdzenie o jednym z polskich polityków, któremu oponenci polityczni przypisali działanie nienawistne nawet wtedy, gdy on milczy, bo ponoć czyni to nienawistnie. Rzecz jednak w tym, że subiektywność w przypadku nienawiści przenosi się dojmująco na termin „mowa nienawiści” i wywiera destrukcyjne działanie. Polski prawodawca jak dotąd chronił się przed subiektywnością, zawierając w kodeksie karnym terminy „agresja” i „podżeganie do agresji lub przestępstwa”. Tyle tylko, że na skarżącym się do sądu na bycie przedmiotem agresji leżał obowiązek udowodnienia związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy jakimś słowem a agresywnym działaniem danego osobnika lub grupy. Wprowadzenie subiektywnego odczucia jako argumentu powoduje, iż sam dyskomfort staje się przyczyną skazania za zbrodnię. Logika nie jest potrzebna.
Exempla trahunt
Można sobie przecież wyobrazić, że poprzez stosowanie socjologicznych terminów związanych z mową nienawiści, a które uzasadniają podejmowanie działań karnych, ktoś poczuje się obrażony ze względu na charakterystyczną cechę wyróżniającą go na tle pozostałego społeczeństwa (określenie wzięte z opracowań unijnych agend). Np. wśród studentów zapewne wyróżniają się na tle innych osoby, które nie nauczyły się do egzaminu. Ich niewiedza jest cechą charakterystyczną. Czy zatem za mowę nienawiści można uznać stwierdzenie egzaminatora: „Pan tego nie umie”? Może ktoś powiedzieć, że jest to stwierdzenie faktu. A czy takim stwierdzeniem faktu nie jest np. dopytywanie się dziennikarza o toczące się przeciwko danemu politykowi śledztwa w prokuraturze? Odwoływanie się przy tym do intencji działającego (czy czyni to ze złośliwości, czy też jest to tylko rzetelność zawodowa) powoduje dalsze zagmatwanie w ocenie danego działania jako nienawistnego. Poczucie krzywdy nigdy nie jest równoznaczne z samą krzywdą jako taką. Dla dziecka ukaranego (nie fizycznie) za swoje złe zachowanie, kara zawsze będzie czymś przykrym. Czy zatem mamy zezwolić na to, by w imię tolerancji nie powiedzieć latorośli, że źle postąpiła? Czy nienawiścią będzie dzisiaj dosadne, choć prawdziwe ocenienie działania tego czy innego człowieka? Gdyby tak było, wówczas należałoby ukarać każdego sędziego, który w jasny i dobitny sposób uzasadnia wydany wyrok. Co więcej, taki wyrok też skutkuje „dyskomfortem” osoby skazanej. Z jednego opracowania dowiedziałem się, iż w Wielkiej Brytanii w sądzie była rozpatrywana sprawa, czy uznanie bóstwa Jezusa nie stanowi mowy nienawiści wobec innych religii, gdyż stanowi ich deprecjonowanie. Jak widać idiotyzmów nie brakuje. Pewien pastor w Szwecji skazany został przez sąd za cytowanie… Pisma Świętego, które zawiera w jednym z listów Pawłowych tezę, iż mężczyźni współżyjący ze sobą, królestwa Bożego nie odziedziczą. To też miała być mowa nienawiści.
A jednak gonienie króliczka
Nie sposób więc nie uznać, iż wprowadzanie do polskiego prawodawstwa określenia tak niejasnego uznane może być jedynie za próbę kulturowej cenzury. Traci na tym nie tylko sama debata, ale przede wszystkim społeczeństwo, które pozbawione zostaje możliwości wydania sądu o danej sprawie. Oczywiście, należy ścigać to, co jest nieprawdą, oszczerstwem i przyzwoleniem na zachowania agresywne, lecz nie należy wylewać dziecka z kąpielą. A jeśli chodzi o brutalizację życia publicznego, to przede wszystkim należy zadbać w poszczególnych partiach, by zamiast harcowników wystawiać na listach osoby kompetentne, które nie będą podlizywać się najniższym instynktom społecznym.
Ks. Jacek Świątek