Mały Katyń Podlasia
Miejsce to nazwano małym Katyniem, ponieważ w czasie stacjonowania w okolicy 2 Armii Wojska Polskiego rozstrzeliwano tam żołnierzy Armii Krajowej, ale także Wolności i Niezawisłości oraz Batalionów Chłopskich, prawdziwych i urojonych dezerterów oraz innych, którzy nie spodobali się nowej władzy.
Dotychczas nie jest znana liczba osób tam pomordowanych. Najostrożniejsze szacunki mówią o kilkuset ofiarach. Jednak padają też liczby 1,3 – 1,8 tys.
Sztab w Kąkolewnicy
Jesienią 1944 r. sztab 2 Armii Wojska Polskiego, sąd wojskowy i Informacja Wojskowa 2 Armii WP ulokowały się w częściowo wysiedlonej Kąkolewnicy. Stacjonowały tam do przełomu stycznia i lutego 1945 r., czyli do ruszenia frontu na Wiśle. Jedną z wysiedlonych była rodzina Bieleckich. Ich dom wybrał na swoją siedzibę gen. Karol Świerczewski. Sabina Korulczyk z domu Bielecka wraz z rodziną przez pół roku musiała mieszkać u kuzynów w Starej Wsi. – W rodzinnym domu mamy znajdował się nie tylko sztab dowódcy, ale również sąd wojskowy skazujący na śmierć polskich patriotów – mówi syn pani Sabiny, obecnie mieszkaniec Radzynia Sławomir Korulczyk. Dodaje, że we wspomnieniach mamy generał zachował się jako mały, łysy, człowiek o nerwowych ruchach, w płaszczu do ziemi.
W pobliżu znajdowały się też dwa obozy NKWD, gdzie przetrzymywano Polaków podejrzanych o „działalność kontrrewolucyjną”. Funkcjonowały tam także agendy GRU – sowieckiego wywiadu wojskowego. Do Kąkolewnicy zwożono żołnierzy AK zatrzymanych w okolicy, np. w Trzebieszowie po Mszy św. otoczono kościół i aresztowano 30 młodych mężczyzn. Trafiali tam również wojskowi z zabużańskich oddziałów, m.in. 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty, ale również członków WiN i BCh. Systematycznie i kolejno aresztowano oficerów i żołnierzy, którzy wstąpili w szeregi Wojska Polskiego. Jednostki 2 Armii WP były formowane w trudnych warunkach, przy brakach w umundurowaniu i wyżywieniu. W jej skład w znacznej części wchodzili obywatele niepolskiego pochodzenia, dlatego w szeregach panowała atmosfera podejrzeń i inwigilacji, a Polacy znajdowali się pod nadzorem organów informacji. Było to przyczyną dezercji, o którą posądzano nawet żołnierzy oddalających się z szeregów do pobliskich domów po żywność.
W „więzieniach”
Na więzienia przeznaczono część zabudowań gospodarczych, strychy, piwnice oraz wykopane ziemianki. Ustalono, że od września 1944 r. do listopada 1945 r. przebywało tu 2,5 – 3 tys. osób. Na otynkowanej ścianie domu Zofii Mazur znajdują się liczne wydrapane w wapiennej zaprawie napisy z datami od 19 października 1944 r. do 16 stycznia 1945 r. Można przeczytać też nazwiska więźniów (kpt. Gutowski, kpt. Kryszak), są też znaki Polski Walczącej, czyli symbol w kształcie kotwicy, i napis „Basiu, proś Bozię o twojego tatka”.
Osadzeni przetrzymywani byli w nieludzkich warunkach: w przepełnionych pomieszczeniach, ziemiankach zalanych wodą, bez dostępu światła. Systematycznie ich głodzono. Przesłuchania odbywały się w języku rosyjskim. Trwały zazwyczaj wiele godzin, prowadzono je w nocy, stosując zarówno psychiczne, jak i fizyczne środki przymusu.
„Bicie było na porządku dziennym, przetrzymywano nas w ziemiankach po kolana w zimnej wodzie” – wspominał Antoni Stolcman ps. Mewa, kapral podchorąży, dowódca 2 plutonu I Batalionu 35 pułku 9 Podlaskiej Dywizji AK, skazany na pięć lat więzienia przez sąd 2 Armii WP. Wraz ze Stolcmanem oskarżono 16 osób, osiem z nich dostało wyrok śmierci. Ułaskawiono tylko Jana Motykę, gdyż był kuzynem komunistycznego aparatczyka Lucjana Motyki. „Po ułaskawieniu Motyka siedział przez dwa dni w naszej celi. Nie był w stanie nic powiedzieć, cały czas tylko się modlił” – czytamy we wspomnieniach A. Stolcmana.
Miejsca egzekucji
Z informacji Wojskowego Instytutu Historycznego wynika, że od października 1944 r. do stycznia 1945 r. sąd wojskowy 2 Armii WP skazał 144 osoby, w tym 61 na śmierć, z czego zabito 43. Zabitymi byli z reguły żołnierze i oficerowie AK. Wyroki wykonywał naczelnik więzienia sierż. Bazyli Rogoziński, którego zapamiętał A. Stolcman: „Kiedy Rogoziński był pijany od rana, wiadomo było, że będzie w nocy rozstrzeliwał. Aresztowanym powiadał, że zabił już niejednego. Widziałem, jak na ciężarówki ładowano łopaty i kilofy, a później wrzucano na nie – jak worki – związanych i zakneblowanych żołnierzy Armii Krajowej, moich kolegów z oddziału.”
Egzekucji dokonywano w kąkolewnickich lasach na uroczysku zwanym Baran. Rozstrzeliwano tam zarówno skazanych przez sąd wojskowy, jak i prawdopodobnie osoby bez żadnego postępowania. Do dzisiaj nie wiadomo, ile ciał zamordowanych żołnierzy AK i NSZ spoczywa na uroczysku. Z zeznań mieszkańców wynikało, że w czasie stacjonowania Kąkolewnicy sztabu 2 Armii WP las był strzeżony przez uzbrojonych żołnierzy i nikt z cywilów nie mógł tam wejść. Nocami dochodziły z tego kierunku strzały, a po zapadnięciu zmroku jeździły w tamtą stronę kryte ciężarówki.
Miejsca egzekucji nie były oznaczane. Po zakopaniu zwłok teren wyrównywano, a następnie maskowano mchem i młodymi sadzonkami drzew. Gdy w styczniu 1945 r. sztab opuścił Kąkolewnicę, dokładnie splantowano ziemię. Wiosną zasadzono drzewa. Latem 1945 r. Jerzy Sokoliniec ps. Kruk, dowódca oddziału WiN na tym terenie, znając miejsce egzekucji, postawił tam brzozowy krzyż. Po latach deszcze zaczęły wypłukiwać kości i czaszki pomordowanych. W 1980 r. usypano symboliczną mogiłę.
Ekshumacja po latach
8 marca 1990 r. prokuratura w Radzyniu Podlaskim wszczęła śledztwo w sprawie kąkolewnickiej zbrodni. Od 25 do 27 kwietnia przeprowadzono ekshumację w obrębie istniejącej symbolicznej mogiły. Wydobyte we wskazanym miejscu kości ludzkie były szczątkami 12 mężczyzn w wieku 20 – 60 lat. Odkryto także cztery oddzielne mogiły, w których zwłoki zakopano na głębokości 50 – 120 cm. Stan szczątków i ich usytuowanie w grobowcach świadczyły o wyjątkowej brutalności egzekutorów i ogromnym cierpieniu ofiar. Jak czytamy w sporządzonym przez zakład medycyny sądowej protokole, skazani mieli wykręcone do tyłu ręce. Ponadto kończyny górne i dolne wiązane były metalowymi kablami. W chwili zgonu niektóre ofiary miały złamane kości podudzi i ramion, czaszki nosiły ślady urazów mechanicznych zadanych z dużą siłą tępym i twardym narzędziem. Biegli stwierdzili obrażenia postrzałowe świadczące o tym, że ofiary ginęły od strzału w tył lub bok głowy. Jedna z czaszek nie była przestrzelona, lecz rozbita.
Nie zdołano zidentyfikować żadnej z ofiar, lecz wydobyte z grobów przedmioty – m.in. buty, łańcuszek ze szczątkami szkaplerza, pierścionek z orzełkiem, haftowana polska gwiazdka wojskowa, okładki modlitewnika, dwa wojskowe, przedwojenne, mosiężne guziki mundurowe, mosiężny wojskowy orzełek – świadczyły, że zabici byli żołnierzami AK. W miejscu ekshumacji odnaleziono dużą liczbę łusek pochodzących z naboi produkcji radzieckiej z 1944 r.
Kim byli wydający wyroki? „Najprawdopodobniej wszyscy byli oficerami NKWD w polskich mundurach” – czytamy w postanowieniu o umorzeniu śledztwa prowadzonego przez radzyńską prokuraturę w sprawie zbrodni wojennych rozstrzeliwania żołnierzy AK i innych osób w latach 1944 – 1945 w Kąkolewnicy.
Poszukiwanie prawdy
Dochodzenie w sprawie masowego ludobójstwa na Podlasiu już w lutym i marcu 1946 r. podjął jako pierwszy inspektor Inspektoratu Północ Biała Podlaska organizacji WiN Jan Szatyński-Szatowski ps. Wrzos, Jemioła, Burian, Zagończyk, Dziryt. Na podstawie informacji zawartych w złożonych pod przysięgą relacjach zbiegłych więźniów i żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego ustalił i odnalazł trzy zbiorowe mogiły rozstrzelanych na terenie Kąkolewnicy. Zebrane relacje znalazły się w posiadaniu UB w czasie, gdy ppłk „Wrzos” przebywał w areszcie. Informacje te do tego stopnia zaniepokoiły NKWD i GRU, że przewieziono go z więzienia w Lublinie do Warszawy na ul. Koszykową. Następnego dnia specjalnym samolotem przylecieli z Moskwy płk NKWD i prokurator wojskowy. Podczas przesłuchań stosowali wobec niego najbardziej brutalne metody, a przedmiotem ich zainteresowania była wyłącznie wiedza J. Szatyńskiego-Szatowskiego na temat wydarzeń z Kąkolewnicy. Żądali też nazwisk osób, które mogły znać te fakty. Sąd pierwszej instancji skazał Szatyńskiego na dziewięciokrotną karę śmierci. Jeszcze w latach 60 usiłowano go zastrzelić, podejmowano próby podpalenia jego domu.
Zabójstwo ks. Lucjana Niedzielaka
Dowody zbrodni dokonywanych przez Informację Wojskową LWP i NKWD i UB zbierał także ks. Lucjan Niedzielak ps. Głóg, kapelan dowodzonego przez mjr. Ksawerego Witkowskiego ps. Miller 35 pułku AK stacjonującego w lasach kąkolewnickich i Polskowoli. Od czerwca1940 do kwietnia 1943 r. ks. Niedzielak pracował w parafii Huszlew, gdzie znajdowało się gniazdo partyzantki organizowanej przez „Zenona”, czyli Stefana Wyrzykowskiego. Od kwietnia 1943 r. kapłan administrował parafią Polskowola, która sąsiadowała z parafią Kąkolewnica. Z powodu zainteresowania zbrodnią ksiądz był inwigilowany przez UB, otrzymywał anonimy z pogróżkami. 5 lutego 1947 r. dwóch funkcjonariuszy UB z Radzynia Podlaskiego zamordowało go trzema strzałami w głowę. Ciało ks. Niedzielaka odnaleziono w pobliżu stodoły. 11 lutego jego zwłoki pochowano na cmentarzu w Hadynowie.
Miejsce straceń
Informacje zdobyte przez ppłk. „Wrzosa” znane były niektórym oficerom WiN z obwodu Radzyń Podlaski. J. Skoliniec odnalazł kąkolewnickie miejsca straceń. W 1947 r. posadzono na grobach małe sosny, z których część uschła. Szanse na śledztwo były wówczas nikłe. Brakowało dostępu do oficjalnych informacji na ten temat. Wszyscy, którzy coś wiedzieli, przebywali w więzieniach, sowieckich łagrach, byli zastraszani lub umierali. Ppłk J. Szatyński-Szatkowski do końca życia (zm. w 1988 r. w Poznaniu) zbierał informacje o zbrodni. Według jego ustaleń z 1946 r i lat 80 w Kąkolewnicy i okolicy rozstrzelano 1,5 – 1,8 tys. osób. Większość pochowano w lesie Baran. W czasie wojny mogło się zdarzyć, że ciała umarłych grzebano przy aresztach czy więzieniach.
Śledztwo radzyńskiej prokuratury
Powrót do tematu kąkolewnickiej zbrodni nastąpił już w 1980 r. Jednak stan wojenny przerwał na całą dekadę dochodzenie.
Śledztwo w tej sprawie wszczęła radzyńska prokuratura 8 marca 1990 r. Częściową ekshumację udało się przeprowadzić w kwietniu dzięki staraniom m.in. Mirosława Barczyńskiego oraz Jana Kołkowicza, historyka i publicysty związanego z ruchem niepodległościowym. – Uroczysko liczy kilkanaście hektarów. Przekopanie go było praktycznie niemożliwe – tłumaczy M. Barczyński. W ciągu trzech dni z dwóch dołów rozkopanych przez wojsko wydobyto zaledwie 12 szkieletów. Były to szczątki mężczyzn w wieku 20 – 60 lat. Stan szczątków świadczył o wyjątkowej brutalności egzekutorów. „Biorąc pod uwagę całokształt ustalonych w śledztwie okoliczności dotyczących wydarzeń w Kąkolewnicy na przełomie lat 1944/45 r. należy stwierdzić, że bez wątpienia w lesie Baran znajdują się inne, nieznane dotychczas mogiły osób rozstrzelanych w wyniku wykonywania wyroków śmierci orzekanych przez sąd 2 Armii WP, bo „nie jest wykluczone, że w tym lesie, jak i w lasach rejonu Kąkolewnicy dokonywali egzekucji również funkcjonariusze NKWD zupełnie niezależnie i bez wiedzy sztabu 2 Armii, według własnego uznania. Wielu bowiem obywateli polskich zginęło w tym czasie bez wieści” – czytamy w postanowieniu o umorzeniu śledztwa prowadzonego przez prokuraturę w Radzyniu.
Anna Wasak