Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Mały traktacik o „panienkach”

Ostatni swój felieton zakończyłem stwierdzeniem, że pewien rodzaj promowanej u nas wolności znaleźć można na poboczu drogi E30. Wydawać by się mogło, że tytuł niniejszej wypowiedzi stanowić będzie kontynuację tamtego wątku. Nic podobnego.

Nie przeczytacie w nim Państwo o żadnej z cór Koryntu, która swój warsztat pracy ma na poboczu szosy. Nie będzie potępiania zjawiska, które nawet z czysto estetycznego punktu widzenia jest niesmaczne. Dzisiaj ponownie chcę zająć się dziennikarzami. Wśród nich bowiem znajdują się owe „panienki”.

Na początek definicja

Każdy, kto pamięta zamierzchłe czasy PRL-u, z głębin swojej pamięci jest w stanie wydobyć obraz pań zalegających różnego rodzaju biura oraz pomieszczenia administracyjne. W starannie wyfiokowanych fryzurach i makijażach dywagowały na tematy bieżące, a szczególnie o tym, co dzisiaj można znaleźć w którym sklepie. Rozważania o możliwości zakupu rolek papieru toaletowego oraz strategiczne obmyślanie taktyki stawania w poszczególnych kolejkach, jak również zaduma nad prezentami przynoszonymi przez poszczególnych petentów najczęściej prowadziły je ku górnolotnym stwierdzeniom na temat świata, ludzi i idei. Jako przerywnik padało: „Czy możesz sobie wyobrazić…”, „No, co ty powiesz…” czy „Popatrz, jacy ci ludzie są…”, po czym rozmowa znowu powracała do tematu zakupu tego czy innego towaru. I tak w koło Macieju, cały dzień upływał na dywagacjach o handlu.

Wydawać by się mogło, że tamten obraz jest już przeszłością. Niestety nie. Owe panienki zamieniły swoje ciepłe biurowce na redakcje poszczególnych mediów i dzisiaj występują jako niezależni obserwatorzy, wygłaszając tezy i stwierdzenia oceniające współczesną Polskę. Problem w tym, że odchodząc z posad biurowych, zabrały ze sobą wszystkie swoje cechy, łącznie z głupotą.

Rozpoznawanie „panienki”

Jak zatem rozpoznać „panienkę” w mediach? Owszem, jest to trochę trudne, ale nie niemożliwe. Dlatego parę zdań ułatwiających odkrycie mentalności biurowej wśród przedstawicieli czwartej władzy.

Otóż „panienka” w swoim obrazie rzeczywistości zwraca uwagę przede wszystkim na wrażenia „estetyczne”. Biorąc pierwszy lepszy z brzegu przykład: wchodząc na stronę internetową, zauważa jej kolory, muzykę, jakość filmów i zdjęć. Jeśli kolorki są zbyt ciemne, budzą w niej odrazę i nie zastanawia się zbytnio nad tym, co jest jej przekazywane werbalnie. Swoją złość lokuje tylko w estetyce. Intelekt nie jest w stanie zagłębić się w treść merytoryczną. Nic dziwnego – „panienka” wychowana została na żurnalach, więc tylko obrazek (jak za czasów egipskich) może do niej przemówić. A kiedy zaczyna wypowiadać się na temat rzeczonego miejsca internetowego, wypowiedź wzbogaca licznymi przymiotnikami, wyrażającymi jej stan emocjonalny. „Panienka” nie jest bowiem w stanie dokonać żadnej analizy treściowej – ona „chłonie” estetykę obrazu i to jej wystarcza. Dlatego najczęściej wpada w zachwyt tym, co ogląda, albo zieje „świętym oburzeniem”. Stany pośrednie najczęściej u „panienek” nie występują.

Inna cecha „panienki medialnej” to niemożność odczytania tego, co jest napisane. Dzieje się tak, ponieważ głowę ma zaprzątniętą swoimi własnymi myślami, które najczęściej myli z rzeczywistością. W napisanym tekście widzi to, co chce zobaczyć, a jeśli nawet tego tam brak, udowadnia czytelnikom, że ma bardziej przenikliwy wzrok (może nawet posiada większą niż przeciętni ludzie ilość organów zmysłowych). W zwyczajnym, przaśnym dla niej świecie zwykło nazywać się to manipulacją, ale „panienka” nie zna tego słowa. Ona widzi to, co chce zobaczyć. Cóż, podobno nadmiar bodźców zmysłowych sprawia, że intelektualny dyskurs schodzi na dalszy plan. Dlatego nie można nawet zadać „panience” pytania, ponieważ to zakłada używalność rozumu i logikę dwuwartościową, obcą rozważaniom estetycznym. Zresztą, najlepiej czuje się, gdy nikt z nią nie podejmuje dyskusji.

Wreszcie należy nadmienić, że omawiana „panienka medialna” ma misję wobec rzeczywistości. Jest jej jedynym zbawcą. Dlatego coś tam gaworzy o tworzeniu nowej trzeciej siły w państwie oraz udaje, że wcześniej potrafiła przewidzieć to, co będzie się działo w rzeczywistości (dlatego uwielbia być wróżką i gadać o bajkach). Snuje wizje naprawy rzeczywistości poprzez usunięcie wszystkich poza nią, bo przecież ona jest nieomylna. Wmawia innym, że tylko ona orientuje się w naszych problemach (od politycznych. przez gospodarcze, aż po układ planet w kosmosie) na tyle, że może dać jedyną zbawczą odpowiedź na wszystkie pytania. Owszem, przypomina delficką Pytię, ale nie z powodu wróżbiarskich odpowiedzi na pytania, ile raczej oczadzenia wyziewami własnego ego. Spowita w nie jak w woń kadzideł, snuje refleksje nad tragedią współczesności. Oczywiście wizje, w których jej „mądrość” zbawia wszystkich i wszystko (łącznie z Panem Bogiem, bo i na teologii „panienka” się zna).

A może zignorować „panienkę”?

Właściwie można by, gdyby nie fakt, że jej dywagacje oddziaływają jakoś na czytelników czy słuchaczy. Miło bowiem słucha się bełkotu, który nie wymaga od nas wysiłku intelektualnego. Można wówczas pomyśleć sobie, że nie jest się ostatnim osłem, skoro w mediach można znaleźć jakąś odpowiedniczkę Dody czy Joli Rutowicz.

Ja jednak osobiście przestrzegam przed „panienkami”. Może są one miłe jak pluszak w nocnym mroku, ale jednak nic nam nie rozświetlają. Łechcząc nasze samouwielbienie, wprowadzają w letarg i odsuwają od rzeczywistości. A to jest już niebezpieczne. Poza tym sam widok „panienki medialnej” przyprawia o mdłości, a torsje nigdy nie należą do przyjemności. Bo wcześniej czy później zza tej nimfy wyziera zwykła kura domowa, jeśli nie łysawa głowa sępa szukającego ścierwa. Uwaga więc na „panienki medialne”.

Ks. Jacek Świątek