Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Mam wszystko: cierpienie i radość

Mamy kochać tych, do których Pan nas posyła, kimkolwiek by byli, a ta miłość przejawia się w każdej formie - w postaci zabandażowanej nogi, tabletki na ból zęba, pocieszenia płaczącego czy podniesienia upadłego - mówi Helena Pyz.

Jest misjonarką świecką, lekarzem specjalistą chorób wewnętrznych, od 31 lat pracuje w Indiach. Kiedy przyjechała do Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya, zastała 220 jego mieszkańców, w tym 150 dzieci mieszkających w internatach. Ośrodek założył 50 lat temu polski pallotyn o. Adam Wiśniewski, który pragnął służyć ludziom z najniższego szczebla hinduskiej drabiny społecznej. Był jedynym lekarzem otaczającym opieką medyczną kilkanaście tysięcy trędowatych. H. Pyz, która przypadkowo usłyszała o ośrodku, zgłosiła wolę wyjazdu na placówkę. Chciała pomóc ciężko choremu pallotynowi, a przy okazji dużo się nauczyć od niego o nieznanym w Polsce trądzie. Ośrodkowi w pewnym momencie groziła likwidacja, gdyż ks. Adam wkrótce zmarł. W lutym 1989 r. wyruszyła do Indii. Po przyjeździe do Jeevodaya - mimo bariery językowej, braku doświadczenia w leczeniu trądu i chorób tropikalnych, trudności materialnych i klimatycznych - od początku wiedziała, że jest to posługa dana jej przez Boga.

Na miejscu została zobowiązana do prowadzenia ośrodka. Miała wówczas 41 lat, od 1971 r. była członkinią Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. W Jeevodaya przyjmowała w przychodni ludzi naznaczonych trądem, a także biednych mieszkańców okolicznych wiosek, których nie było stać na inną opiekę medyczną. Pracę wykonywała charytatywnie. Do pomocy miała dwóch felczerów, dwa razy w tygodniu przyjeżdżał lekarz z sąsiedniego miasta. W związku z dużą liczbą chorych z czasem uruchomiono drugą przychodnię, oddaloną o 60 km, a po kilku latach, gdy przybyli pallotyni – jeszcze jedną, 200 km dalej od Jeevodaya.

– Przyjmowaliśmy setki osób, miesięcznie było to nawet kilkanaście tysięcy – mówi misjonarka. Sama uratowała przed kalectwem tysiące. Z każdym rokiem ubywało chorych, ale czekała na nią także posługa w internacie, w którym przebywają dzieci pobierające naukę w szkole podstawowej i średniej. To dzieci napiętnowane trądem, ich rodzice przebywają w kolonii dla zarażonych tą chorobą. – Czuję się za nich odpowiedzialna, także za ich rozwój duchowy – oznajmia.

Dawniej – nie znała języka, kultury, trądu, dziś zrozumiała wiele, choć niekiedy jeszcze coś ją zaskakuje. Czuje się zżyta ze społecznością hinduską. – Jestem częścią tej rodziny – wyznaje. – Nabyłam sporo doświadczenia i mimo że nieraz były różne trudne sytuacje spowodowane przez tych, z którymi żyję, nigdy nie przyszło mi do głowy, aby stąd uciec – podkreśla. Jak mówi misjonarka, mentalność Hindusów, nawet katolików, jest zupełnie inna od naszej, przez co przeżywała bolesne chwile. Ratunkiem było odniesienie do Boga. – Robię tyle, ile mogę, ile otrzymuję w swoje ręce, a co dalej będzie, nie wiem – stwierdza. Jej słowa i zapewnienie o Bożej opiece są wskazówką, jak postrzegać swoje wybory życiowe i jak odpowiadać na zawołanie Pana. Trzeba tylko się mocno otworzyć, aby usłyszeć Jego głos.

 

Wciąż doświadcza radości

Dzieli się przekonaniem co do tego, że misje zmieniają człowieka, i to bardzo. Na pytanie, jak wiele otrzymała dzięki posłudze misyjnej, H. Pyz odpowiada ewangelicznym cytatem ze słowami św. Piotra, który pytał Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”. Pan odpowiedział: „I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy”.

– Ja to mam. Mam wszystko – cierpienie i radość, której jest tak wiele, że nie mieści się w moim sercu – wyznaje pani Helena. – Otacza mnie miłość i wiem, że jest to działanie Boże w innych ludziach. Moją misją nie jest głoszenie słowa, choć i to czynię, napominając, kierując. Dziś jako misjonarze idziemy i świadczymy swoim życiem. Jeśli widząc moją pracę, ktoś uwierzy w Pana Boga, będzie to łaska dana temu człowiekowi. Moim zadaniem jest pełnienie posługi w imię Boże, niesienie miłości. Mamy kochać tych, do których Pan nas posyła, kimkolwiek by byli, a ta miłość przejawia się w każdej formie – w postaci zabandażowanej nogi, tabletki na ból zęba, pocieszenia płaczącego czy podniesienia upadłego – tłumaczy.

Ważnym zadaniem jest administrowanie ośrodkiem, którego misją jest opieka zdrowotna nad lokalną ludnością dotkniętą trądem oraz prowadzenie szkoły wraz z internatem. W czasie pandemii, ze względu na izolację od reszty społeczeństwa, na szczęście nikt z najbliższej okolicy nie zachorował na COVID-19. W ośrodku pozostali ci, dla których to jedyny dom, i ci, którzy nie zdążyli wyjechać na wakacje przed ogłoszeniem pandemii. Minęło kilka miesięcy, a termin rozpoczęcia nauki jest przesuwany. Jest i dobra strona tego trudnego dla jednych, z powodu zubożenia wielu, okresu. – Ktoś postanowił wykończyć dom, bo dotąd nie postarał się o to. Jeden z moich chrzestnych synów przygotowuje dla naszych dzieci, kiedykolwiek wrócą z przedłużonych wakacji, plac zabaw. W ogródku jordanowskim są huśtawki, karuzele, zjeżdżalnie, będą i aniołki stróże, ale i statua Pana Jezusa z dziećmi, ponadto mały staw z rybkami, żyrafa, słoń i małpy, i mnóstwo zieleni wokół – mówi misjonarka. H. Pyz pokazuje, że doświadcza wciąż radości w swojej trudnej i wymagającej posłudze.


Helena Pyz ur. 10 kwietnia 1948 r. w Warszawie – jest polską lekarką i misjonarką świecką, członkinią Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, pracuje w Ośrodku Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w Indiach. Prowadzi przychodnie dla osób dotkniętych trądem i ubogiej okolicznej ludności.

W dziesiątym roku życia zachorowała na chorobę Heinego-Medina. Operacje, pobyty w szpitalu i sanatoriach były dla niej czasem patrzenia na cierpienie innych, ale i na poświęcenie lekarzy. Podjęła decyzję, że też zostanie lekarzem. Po ukończeniu Akademii Medycznej w Warszawie pracowała w przychodniach rejonowych w Warszawie. W latach 80 zaangażowała się w organizowanie NSZZ Solidarność.

14 lutego 1989 po raz pierwszy udała się w podróż do Indii, kiedy dowiedziała się, że w ośrodku dla trędowatych ciężko choruje jego założyciel ks. Adam Wiśniewski, który jest tam jedynym lekarzem. H. Pyz, mimo że porusza się na wózku inwalidzkim, w Indiach ratuje życie, pomaga, prowadzi ośrodek, odpowiada za sprawy finansowe. Ośrodek Jeevodaya od początku swego istnienia realizuje potrójną misję: leczenia trędowatych, rehabilitacji społecznej trędowatych przez pracę oraz kształcenia dzieci z rodzin dotkniętych trądem.

Po 31 latach pobytu w Indiach H. Pyz posługuje się językiem hindi, rozumie też inne narzecza i języki sąsiednich stanów. Ubiera się jak Induska i bywa uważana za rodowitą mieszkankę tej ziemi. W swoim życiu osobiście poznała św. Jana Pawła II, sługę Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego, św. Matkę Teresę, ks. Mariana Żelazko, dr Wandę Błeńską. Dr H. Pyz w 2005 r. „za wybitne zasługi w działalności na rzecz potrzebujących pomocy” została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, jest też laureatką nagród m.in. orderu Ecce Homo, odznaczenia Gloria medicine nadawanego przez Polskie Towarzystwo Lekarskie. W 2013 r. została uhonorowana Nagrodą „Pontifici”, w 2015 wyróżniona Nagrodą Totus. W 2016 r . odebrała nagrodę «Pro Dignitate Humana».

Joanna Szubstarska