Komentarze
Mamrotnik zwyczajny, czyli znawczuś pospolity

Mamrotnik zwyczajny, czyli znawczuś pospolity

Analiza stanu intelektualnego społeczeństwa, dokonana swego czasu przez królewskiego błazna Stańczyka, której ostatecznym wynikiem było twierdzenie o powszechności przekonania ówczesnych ludzi o znajomości dogłębnej spraw medycznych, dzisiaj wyglądałaby zupełnie inaczej.

Otóż musiałby on stwierdzić po prostu, że wszyscy ludzie znają się dosłownie na wszystkim. Łatwość wypowiadania dzisiaj ocen o wszelakich sprawach dziejących się współcześnie, zawierająca się (by zacytować klasyka) pomiędzy zagadnieniami teologicznymi i leczeniem dziegciem, zyskała na mocy dzięki całkowitemu zapomnieniu o przaśnej logice i rzetelności przemyśleń. Jedyną bowiem argumentacją jest stwierdzenie, że ostatecznie „ja tak uważam”, bo w końcu coś tam czytałem. Zawodnik, przyparty do muru prostymi pytaniami o autorów owych lektur, ich kompetencje w danej dziedzinie czy też po prostu przybity analizą logiczną jego własnej wypowiedzi najnormalniej w świecie salwuje się ucieczką intelektualną, przy okazji besztając stawiającego pytania i wyzywając go od zawistników, wsteczników, ciemnego ludu etc. Sztuka debaty zniknęła po prostu, gdyż celem podstawowym nie jest już dążenie do prawdy, ale zwykła chęć zwyciężenia konkurenta i postawienia na swoim, nawet jeśli jest to najgłupsza rzecz w świecie.

Przykłady można mnożyć. Niestety, także i tam, gdzie prawda winna zwyciężać z samego założenia.

 

Zamykanie zamkniętego

Pierwszym z nich jest chociażby reakcja na ostatnią adhortację papieską, podsumowującą synod dotyczący Ameryki Południowej. Przed jej publikacją mieliśmy do czynienia z istną „klęską urodzaju” tekstów wszelakich, najczęściej zapełnionych marzeniami o „unowocześnieniu Kościoła” lub też przesiąkniętych „tragedią obrony ruin tradycji”. Kiedy tekst papieski ujrzał światło dzienne, debata ta upadła nie po kilku dniach, ale po kilku godzinach. A właściwie przeniosła się na całkowicie inny grunt. Zaczęto spekulować o przyczynach zakulisowych takich a nie innych stwierdzeń papieża Franciszka lub też rozpaczliwie wykazywać, że papież jednak coś tam zmienił. Najbardziej symptomatyczna była wypowiedź wiedeńskiego hierarchy Christopha Schönborna (a dokładnie Christopha Marii Michaela Hugona Damiana Petera Adalberta Grafa von Schönborn), który z prostotą dziecięcia stwierdził był, iż co prawda papież drzwi nie otworzył, ale też ich nie zamknął. Ta quasi nadzieja rozpada się po przaśnym pytaniu: jak można zamknąć coś, co jest zamknięte? Przecież jeśli nie zostało otwarte, to jest zamknięte, więc czy można zamknąć to, co i tak jest zamknięte? Trudno nie zauważyć, iż papieska adhortacja jest dość jasnym pogrzebem (przynajmniej na jakiś czas) parcia doktrynalnego liberalnej części Kościoła, postulującej opcjonalność celibatu kapłańskiego czy też święcenia kobiet. Ale nawet w zawiedzionych marzeniach warto pamiętać o logice. W innym wypadku można wyjść po prostu na głupka.

 

Wolnościowe rozwolnienie

Innym przykładem może być debata wokół wyrażania przez duchownych własnych przekonań politycznych. Ciekawym jest to, że wściekłość na tych, którzy takowe posiadają i wyrażają, dotyczy zazwyczaj tzw. „prawicowców”, a obrońcy „jedynie słusznej opcji demokratycznej” są chronieni i pieszczeni. Tymczasem rzecz idzie nie o to, czy któryś z duchownych wyraził swoje przekonania (czy to na ambonie, czy to w internecie), ale o to, że podjął w ogóle debatę, negując prawdziwość lub rzetelność drugiej strony. Wisienką na torcie w spazmatycznych oburzeniach było doszukiwanie się zbieżności terminu wyborów z psalmem akurat tej niedzieli śpiewanym w kościołach. Koronnym zaś argumentem, stawianym przeciwko duchowieństwu w tej sprawie, jest teza o „wolności sumienia” wierzących. Przy czym przez ową wolność rozumie się każdy wybór, który podejmuje człowiek. Na jednym z „oświeconych” katolickich portali spotkałem stwierdzenie, że przecież Pan Jezus do niczego nie zmuszał, lecz ciągle powtarzał: „Jeśli chcesz…”. Problem w tym, że Zbawiciel mówił te słowa w kontekście tzw. opcji podstawowej (wyboru Jezusa jako Pana). Po jej dokonaniu człowiek jest związany prawdą przyjętą wraz z wyborem Jezusa. Wybór drogi nie daje możliwości jej modyfikowania. Jedynym, co mogę, to iść tą drogą albo z niej zawrócić. Prawość ludzkiego sumienia zawarta jest w rozpoznawaniu dobra w kontekście prawdy. To nie wybór, ale rozpoznanie. Prosty przykład: jadąc samochodem, dokonuję różnego rodzaju wyborów (np. wyprzedzanie etc.), ale nigdy nie mogę zanegować kodeksu ruchu drogowego. Jego negacja będzie po prostu wykroczeniem. Swoje decyzje muszę podejmować w kontekście i z podporządkowaniem się prawu drogowemu. Dyrdymały o wolności na nic się tutaj nie przydadzą. I nawet w przypadku najwyższej konieczności nie mam prawa przejechać pieszego na pasach.

 

Mitologizacja felietonistyczna

Jednym z ciekawszych elementów w dywagacjach współczesnych „brakologików” (czy to kościelnych, czy też nie) jest odwoływanie się zarówno pozytywne, jak i negatywne, do przeszłości. Mówią oni, jak to dawniej było, a ta ich dywagacja stanowi kanwę i uzasadnienie dla ich dzisiejszych poglądów. Problem w tym, że często za taką konstatacją nie podąża rzetelna i dokładna wiedza historyczna. Być może z faktu, że nie odwołują się oni do tego, co rzeczywiście drzewiej bywało, ale tworzą fikcję historii na własne potrzeby. Jest znana praktyka z czasów Oświecenia, gdy pisarze filozoficzni z lubością odwoływali się do opartych na własnych założeniach filozoficznych konstrukcji czasów pierwotnych. Dokonują przy tym redukcji, nie biorąc pod uwagę całokształtu historii. Nieważne, czy dotyczy to spraw doktrynalnych, czy też dziejów chociażby kultu eucharystycznego lub idei Chrystusa Króla. Owa mitologizacja jest z jednej strony wyrazem zwykłego ubóstwa intelektualnego, ale z drugiej stanowi realne zagrożenie, gdyż na mocy fałszu pozwala przemycić ideę nie do końca udowodnioną. Ubrany w szatki znajomości rzeczy taki mamrotnik zwyczajny czy znawczuś pospolity wyrządza szkodę podobną do skutków konsumpcji muchomora sromotnikowego. Dlatego dzisiaj potrzeba szczególnej ostrożności, której pierwszym przejawem jest wierność prawdzie zawartej w żywej Tradycji Kościoła.

Ks. Jacek Świątek