Komentarze
Meandry demokracji

Meandry demokracji

Trochę już czasu upłynęło od ostatniej części wyborczego tryptyku, który trwał u nas od października ubiegłego roku do początku tegorocznego już czerwca.

Powybieraliśmy posłów, senatorów, radnych, burmistrzów, wójtów, a na koniec jeszcze europarlamentarzystów. Teraz mamy - prawdopodobnie - rok przerwy przed wyborami prezydenckimi. Przerwa będzie dotyczyła rzecz jasna tylko czynności ostatecznej w całym tym wyborczym procesie, tzn. głosowania.

Wyborcza kampania jest natomiast rzeczywistością tak naprawdę permanentną i nawet jeśli wydaje nam się, że dobiegła końca, to ona trwa dalej: pod innymi tytułami, hasłami i banerami, a nawet i bez nich. Po prostu trwa. My trochę odpoczywamy, za to Amerykanie przygotowują się do bitwy o prezydenturę, a niektórzy wyciągnęli z tej okazji nawet karabiny.

Na placu boju jeszcze przed chwilą pozostawało dwóch kandydatów: obecny i były prezydent tego światowego mocarstwa. Kilku centymetrów zabrakło, by został tylko jeden kandydat i to ten, o którym nawet dotychczasowi zwolennicy zaczęli mówić, że powinien z kandydowania zrezygnować. No i zrezygnował…

Można zadumać się trochę nad głębią amerykańskiej demokracji, która uchodzi wszak za wzorcową. Okazuje się, że najlepszym kandydatem na prezydenta, który zostanie rzecz jasna wybrany w pełni demokratycznie, jest albo brat byłego prezydenta, albo syn byłego prezydenta, albo żona byłego prezydenta. Bywało tak właśnie w historii tejże demokracji. A nawet teraz, gdy natychmiast rozpoczęły się dywagacje nad kandydatami na „podmianę” dla Joego Bidena, to na medialnej giełdzie nazwisk momentalnie pojawiła się Michelle Obama. Pewne elementy „dziedziczności” można zauważyć, a ta więcej wspólnego miała jednak z monarchią. Nie będziemy wikłać się w jakieś spiskowe teorie i przyjmijmy, że niektóre rody są po prostu obdarzone szczególnymi prezydenckimi predyspozycjami.

Wracając do tych wspomnianych już „kilku centymetrów”. Długo pewnie będzie wybrzmiewać pytanie: jak to możliwe i jak do tego doszło? I zapewne długo jedyną słuszną odpowiedzią pozostaną słowa naszego muzycznego wieszcza Zenona M.: „nie wiem”. W pewnych sytuacjach najdoskonalsze nawet służby pozostają dziwnie bierne i bezradne, zarówno na etapie zabezpieczenia, jak i wyjaśnień. Nie tylko w historii Ameryki znajdziemy wiele takich tajemniczych momentów, które pozostają owiane mgiełką tajemnicy, stając się naturalną pożywką dla kreatorów wyjaśnień rozmaitych. Z jakiejś jednak przyczyny tej mgiełki nikt ostatecznie nie rozwiewa.

Cóż… z demokracją tak już jest, że być może doskonałości jej brakuje, ale nic lepszego podobno nie wymyślono. Wystarczy przywyknąć do zasady, że w niektórych przypadkach wszyscy dokonujemy demokratycznego wyboru spośród kandydatów, których na kandydatów ktoś wybrał lub… nominował. No i jest demokratycznie, pod warunkiem że… dobrze wybierzemy. A jak wybierzemy źle, to mądrzejsi od nas utworzą „sanitarny kordon” i naprawią nasze błędy. W obronie demokracji rzecz jasna.

Janusz Eleryk