Mgła na horyzoncie
Radosne ćwierkanie, iż maturę zdało niecałe ¾ uczniów szkół średnich (co stanowi wzrost o jakieś 2% w porównaniu do roku ubiegłego), przypomina konstatację nad poczuciem humoru generalissimusa Stalina, który porozmawiał, a mógł przecież zabić. Dokładając do tego fakt, że MEiN okroiło materiał na egzaminach podstawowych, radość ze zdawalności jest rzeczywiście lekko idiotyczna. Podobnie z podsumowaniem egzaminów ósmoklasisty. Okazało się bowiem, że w przypadku wszystkich trzech egzaminów najmniej trudności sprawiły egzaminowanym zadania związane z czystą praktyką (odczytywanie obrazków, pytania z wyborem gotowych odpowiedzi czy też liczenie ilości losów loteryjnych), a bieda okazywała się przy zadaniach teoretycznych (teoria literatury, wzory obliczeniowe czy też gramatyka języków obcych). Co ciekawe, do tych informacji jakoś w mediach dotrzeć nie możemy, a w wypowiedziach polityków o nich nic nie słychać. Wydaje się, że także i my, odbiorcy informacji, dziwnym trafem nie oczekujemy na te newsy. Dlaczego?
Nie dlatego, że nie chcemy psuć sobie letniego wypoczynku czarnymi chmurami biedy intelektualnej naszego społeczeństwa. Społeczne ogłupienie jest po prostu faktem. Nam dobrze jest żyć w stanie zamglenia intelektualnego. To, że nie stosujemy najprostszych zasad logiki w naszej codzienności czy też nie szukamy historycznie uzasadnionych odpowiedzi, jest dla większości z nas powodem do zadowolenia, gdyż daje asumpt do łatwych i bez żadnej odpowiedzialności formułowanych ideologicznych twierdzeń. A w tej dziedzinie prawda jest czymś nieznośnym.
Podpalanie świata
Dość dobrze widać to przy ocenie tego, co dzieje się chociażby w Kanadzie w związku z odkrywaniem grobów na terenach byłych szkół rezydencjalnych dla ludności autochtonicznej. Ostrze krytyki i nienawiści skierowane zostało dość sprytnie przeciwko Kościołom chrześcijańskim ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła katolickiego. Podpalane świątynie w narracji łykanej przez odbiorców informacji mają być dowodem na winę tego ostatniego i na słuszny gniew społeczny. Tylko że jakoś nikt nie zwraca uwagi na przaśne fakty. Otóż, sam projekt szkół rezydencjalnych, tzn. takich, w których wychowankowie mieszkają na terenie szkoły, powstał z inicjatywy pastora metodystycznego i doskonale funkcjonował jako inicjatywa oddolna. Problemy zaczęły się wówczas, gdy państwo przejęło inicjatywę i zaczęło odgórnie regulować edukację rdzennych mieszkańców Kanady. Co ciekawe, rezydencjalność tych szkół była uwarunkowana nie chęcią tworzenia „reedukacyjnych obozów” i odcinania młodych ludzi od korzeni plemiennych, ale związana była ze znacznymi odległościami, utrudniającymi procesy edukacyjne. I o ile do społecznych szkół autochtoni nie wahali się oddawać swoje pociechy, to problem zaczął się przy państwowym przymusie. Warto zresztą przypomnieć sobie nastawienie naszej rodzimej ludności wiejskiej wobec konieczności hospitalizacji chorych (słynna scena z „Nocy i dni” – ludzie uciekajcie, doktory jadą), by zrozumieć pewien opór autochtonów. Co więcej, przy dyskusjach o odkrywaniu grobów na terenach owych szkół nikt nie wspomina o tym, że wśród rdzennej ludności Kanady w tamtych czasach panowała istna epidemia gruźlicy (raporty rządowe wspominają o śmiertelności ponad ¼ dzieci i młodzieży w wyniku tej choroby) oraz o tym, że zarażeni nią uczniowie trafiali do szkół rezydencjalnych. I nie wspomina się także o wytycznych rządowych, aby ciał dzieci i młodzieży, umierających na gruźlicę bądź hiszpankę, ze względu na koszty i zagrożenie epidemiczne nie transportować do rodzinnych miejscowości, ale grzebać je na terenach szkolnych. I nikt nie wspomina także o monitach, jakie kościelne władze szkolne słały do czynników rządowych w sprawach epidemicznych. Nie ma mowy również i o tym, że nie mamy do czynienia z nieoznaczonymi mogiłami, ale zaniedbanymi przez odpowiedzialne władze państwowe cmentarzami.
Spieniona lawa
Ten brak logicznego myślenia, będący efektem wadliwego systemu edukacji opierającego się na tandetnie pojętej praktyce, a nie na teoretycznym ujmowaniu świata (przez teorię rozumiem system logicznie uporządkowanych oraz zgodnych z rzeczywistością twierdzeń o świecie), jest podstawą doskonale sterowalnego stada ludzkiego. Stan ten w budowaniu ludzkiej wspólnoty jest na rękę wszystkim stronom zabetonowanego sporu politycznego z prawa i z lewa. Pozwala bowiem zanegować istotny element ludzkiego bytu, jakim jest oparta na prawdzie wolność, a ponadto pozwala wymuszać na ludziach uległość wobec każdej władzy. Jedynym sposobem sprawowania władzy staje się wówczas wywoływanie emocjonalnych konfliktów, często przeradzających się w wojnę o marchewkę, w których rządzący lub pretendujący do władzy nie muszą w żaden sposób racjonalnie uzasadniać swoich poczynań. Dowodem na to były chociażby czarne marsze, których uczestnicy argumentację ograniczali do krótkiej wypowiedzi, tłumaczonej na język literacki poprzez stwierdzenie: „Proszę szybciutko opuścić to miejsce”, lub też skandujący każdy idiotyzm za posłanką tłum ludzki. Stado ma to do siebie, że podąża za przewodnikiem bez zadawania najmniejszych pytań i idzie w ogień za najgłupszą ideę. Zdarzają się przypadki w dzisiejszych liberalnych demokracjach, że cień racjonalizmu przedrze się poprzez mgłę informacyjną, ale dzięki internetowym portalom natychmiast zostanie zagłuszony, sponiewierany albo po prostu wykasowany. W spienionym kotle nie zadaje się pytań o to, kto i po co właściwie miesza.
Milknie oddech, cichnie śmiech
Trudno to powiedzieć, ale wobec tego, co dzieje się w świecie, jak nigdy potrzeba dzisiaj elitarności wykształcenia. Ono winno dotyczyć nie tylko wyuczenia na pamięć jakiś regułek, ile raczej ukształtowania człowieka, by mógł działać po ludzku. Dlatego to rodzina winna przypomnieć sobie swój walor wychowawczy. Trzeba z dzieciakami czytać książki, ale też rozmawiać, by rozumiały to, co przeczytały. Trzeba wskazywać, iż niezależnie od poglądów 2+2 zawsze da wynik 4. Trzeba wyznaczać młodym zadania i ich z nich rozliczać. Trzeba uczyć ich panować nad swoimi emocjami i impulsami niezależnie od wieku. Jeśli tego się nie zrobi, żadna szkoła nie pomoże. A ludzki śmiech częściej zacznie przypominać chichot hieny.
Ks. Jacek Świątek