Miasto ciągnie na prowincję
Turysta z Zielonej Góry spędził w nadbużańskiej wiosce, wśród lasów, zaledwie trzy dni. – Stwierdził, że w życiu nie słyszał takiej ciszy – mówi Lucyna Paździor z Płoskowa. I właśnie tego spokoju, który niesie ze sobą cisza taka, że aż dźwięczy w uszach, szukają na wsi ludzie z miasta. – Goście mówią, że w takim miejscu można odpocząć, bo zapomina się o Bożym świecie, o pracy i o problemach.
Ze stolicy nad Bug
Porzucili miasto i stabilne życie. W nadbużańskiej miejscowości zyskali spokój i ten rodzaj wyciszenia, o którym mieszkając w mieście, nie mieli pojęcia. – Miasto mnie męczyło – przyznaje pan Tomasz, mówiąc o chwili, kiedy zdecydował się na sprzedaż ponadsześćdziesięciometrowego mieszkania w stolicy i kupnie domu o takiej samej powierzchni wraz z zabudowaniami gospodarczymi i kawałkiem pola nad Bugiem. – Dzisiaj zapłaciłbym za to trzy razy tyle, co w latach 90 – dodaje nie bez satysfakcji.
Wybór nie był przypadkowy, ponieważ znał te tereny z dzieciństwa. Kiedy jego ojciec pracował przy budowie mostu na Bugu, wynajmował pokój u tutejszych gospodarzy. Znajomość przerodziła się w przyjaźń, dzięki której później, co lato, przyjeżdżał do nich wraz z całą rodziną. – Dzięki temu wiedziałem, jak wygląda prawdziwa kaczka czy krowa – śmieje się po latach pan Tomek. – Ale też poznałem smak fizycznej pracy. Pomagaliśmy przy sianokosach i żniwach – wspomina sielankowy obraz wsi, jaki utrwaliły wakacje spędzane na wsi. I którego cząstkę nosi w sobie do dziś. – Mieszkam na skraju parku krajobrazowego, pod lasem. Pod ogrodzenie podchodzą sarny, dziki, zające. Mogę im się przyglądać godzinami. Hoduję pszczoły, podbieram miód. Chodzę na grzyby. Nie mam czasu na nudę!
Na grzyby, ryby, na wakacje
Lucyna Paździor z Płoskowa agroturystyką zajmuje się od dawna. Zanim jednak 10 lat temu otworzyła „Leśne Zacisze”, najpierw sama musiała podjąć decyzję o pozostawieniu miasta. ...
Monika Lipińska