Historia
Między Łukowem a Łosicami

Między Łukowem a Łosicami

Gdy w innych rejonach powstanie już wygasało, na wschód od Łukowa młodzi i starsi jeszcze szykowali się do walki. Okazywano wielką solidarność z walczącymi.

Konstanty Borowski, który 25 stycznia 1864 r. wymknął się z obławy w Mikłusach, wspominał: Po wyjechaniu partyzantów z Zaolszynia tamtejszy mieszkaniec, szlachcic, wprowadził mnie zmokłego, skrwawionego, zziębniętego do szpiku kości do ciepłego mieszkania, dał mi starą siwą sukmanę, czapkę rogatywkę i buty, ale strasznie ciasne, napiłem się naprędce gorącego mleka i zaraz przewodnik poprowadził mnie do sąsiedniej wsi.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

 Szliśmy przez pole, a ciasne buty tak mi pokaleczyły nogi, że w żaden sposób iść już nie mogłem… Idąc tak jakiś czas, napotkaliśmy stojący samotnie w polu dom, w oknach którego świeciło się… Kobieta w izbie, do której weszliśmy, spowijała małe dziecię, widząc mnie zmęczonego, z gołym ciałem, gdyż kamizelki na sobie nie miałem, a sukmanek ciasny nie mógł mnie dostatecznie okryć i zabezpieczyć od zimna, ta dobra, przedobra kobiecina, nie namyślając się długo, chustkę dużą wełnianą, w którą zawijała dziecinę, rozdarła na pół i obwinęła nią me plecy i piersi, zabezpieczając od zimna. Na pewno nie żyjesz już, dobra i zacna kobieto Polko, niechże Ci Bóg świeci nad duszą twoją tam, w górnej krainie. Ponieważ dalej piechotą iść już nie mogłem, więc dali mi konia…”. Podobnie napisał w swych wspomnieniach Paweł Powierza, który po bitwie pod Wolą Skromowską przedzierał się przez południowe Podlasie na północ. Tak o tym pisał: „Posuwałem się wolno. Wszędzie byłem przyjmowany bardzo gościnnie. Starano się usilnie, ażeby przewieźć mnie bezpiecznymi drogami. Zdarzyło się, że w pewnej wsi wiózł mnie saneczkami gospodarz do miejscowości oddalonej o dwie mile. Gdy ujechaliśmy połowę drogi, dopędził nas na koniu jego sąsiad zawiadamiając, że we wsi, do której jechaliśmy, są kozacy… Przesiedziałem resztę nocy i cały dzień w lesie”. 25 stycznia został aresztowany „za przynależność do szajki” Adam Wereszko, syn księdza unickiego z Chotycz. Miał 25 lat. 26 stycznia K. Borowski, który szukał swego oddziału pod Łukowem, zanotował: „Przyjechaliśmy z przewodnikiem do wsi Płody (Płudy J.G.), tu zmieniwszy przewodnika i konia pojechałem do Wierzejk i do innej wsi, a wszędzie znajdowałem na kwaterach powstańców”. Tego dnia 204 Żydów z Międzyrzeca podpisało tzw. adres wiernopoddańczy do cara. Katolicy z tego miasta jeszcze się wahali i uczynili to dopiero następnego dnia w liczbie 136 osób. 27 stycznia 1864 r. gen. R. Traugutt wydał okólnik nr 141. Były to wytyczne w sprawie przygotowywania pospolitego ruszenia na wiosnę „głównie z ludem i przez lud tak wiejski, jak i miejski”. Dyktator powstańczy w tym dokumencie powoływał też korpusy wojskowe. Dowództwo korpusu na Lubelszczyźnie i Podlasiu po gen. Kruku przejmował płk Władysław Rudnicki ps. „Sawa”. 28 stycznia w Węgrowie przyprowadzono z okolicy 14 przedstawicieli miejscowej szlachty do złożenia przysięgi na wierność carowi Aleksandrowi II. 29 stycznia został aresztowany szlachcic ze wsi Hordziesz Stanisław Kowalski, mający lat 45, katolik, wójt gminy Serokomla, żonaty bez majątku. Postawiono mu zarzut, że współpracował z żandarmami powstańczymi. Tego dnia K. Borowski trafił do wsi Grochówka odległej 13 km od Międzyrzeca Podl. I tak o tym napisał: „Gdy przybyłem do szlacheckiej wsi Grochówka, położonej przy samej szosie brzeskiej, tam zastałem już ok. 40 konnych i kilkudziesięciu pieszych, którzy obrali wieś tę za punkt zborny. We wsi stało kilkadziesiąt gotowych już podwód, na które wsiedliśmy i zaraz powieziono nas szosą w stronę Międzyrzeca. Konni zaś pojechali w inną stronę. Noc jeszcze była i to bardzo ciemna. Fury szły długim łańcuchem jedna za drugą. Leżałem na wozie na pół żywy. Jechaliśmy tak już wiorst parę, gdy wtem na kilkadziesiąt kroków przed nami na szosie od strony Międzyrzeca ukazały się fury i dał się słyszeć brzęk ruskich uprzęży na koniach. -Moskale idą!- zawołano”. Okazało się, że był to alarm fałszywy, który spowodował panikę. Piechurzy pozeskakiwali z wozów i rozbiegli się po obu stronach szosy, a furmani zawrócili na miejscu i pędem uciekli do swych domów. K. Borowski wspominał dalej: „Mnie, na dobre już chorego, koledzy wzięli pod pachy i zaprowadzili do niedużej wsi znajdującej się w stronie od szosy o półtorej wiorsty, zamieszkałej przez tak zwanych bojarów. Brać nasza rozbiegła się po wsi i rozlokowała się na kwaterach, mnie zaś zaprowadzono do jednej z chałup i ułożono w kącie izby na kupie słomy, wiara zaś przy płonącym na kominie ogniu zabawiała się śpiewami i tańcem do dnia białego, nie bacząc na to, że Moskale lada chwila wpaść mogli do wsi… (prawdopodobnie była to wieś Łuby J.G.). Rano poczciwi ludziska bojarzy dali mi ciepłego mleka i chleba, a nakarmiwszy wsadzili na wóz i odwieźli do Łuniewa, wsi dużej, zamieszkałej przez Rusinów – unitów. Tam dano mi kwaterę u gospodarza unity, u którego przenocowałem, a nazajutrz po śniadaniu gospodarz przebrał mnie za chłopa Rusina i jadąc na jarmark do Łosic, zawiózł mnie tam bez żadnych przeszkód”. Mimo że autor tej relacji nazywa bojarów unitów Rusinami, w rzeczywistości byli to potomkowie osadników rusińskich, mocno spolszczeni, których okoliczna ludność chłopska nazywała szlachtą, gdyż w dawnej Rzeczypospolitej mieli specjalny status i byli już oczynszowani wiele lat przed powstaniem. Borowski dalej pisze: „Ponieważ w Łosicach był członek organizacji, który miał w zawiadywaniu swym skład ubrania dla oddziałów, dano więc mi tam trochę bielizny oraz ubranie i umieszczono jako chorego na plebanii u rodziny księdza unickiego (Wojciechowskiego J.G.), którego przedtem jeszcze wywieźli Moskale na Sybir”.

Józef Geresz