Między sztuką i naturą
22 lipca minie 28 lat od śmierci Bazylego Albiczuka, „malarza ogrodów” z Dąbrowicy Małej w gminie Piszczac. Pozostawił po sobie obrazy, wiersze i wspomnienia. Jest jedną z czołowych postaci podlaskiej kultury. Skąd wiedział, że będzie o nim głośno? Dlaczego mówił, że stanie się znany, skoro o sławę zbytnio nie zabiegał? Z pochodzenia był Ukraińcem. Wywodził się z chłopskiej, rolniczej rodziny. Z opracowań biograficznych wiemy, że dwukrotnie przebywał na wywózce w ZSRR. W latach 30 służył w polskim wojsku, w czasie II wojny światowej, podczas okupacji, został wcielony do Armii Czerwonej. W 1948 r. powrócił do Dąbrowicy Małej, gdzie mieszkał aż do śmierci. - Nie wspominał o młodych latach. To były dla niego trudne tematy. Jego malarski talent zaczął się ujawniać, gdy Bazyli był jeszcze dzieckiem.
Marzył o nauce w szkole plastycznej. Niestety z braku środków i konieczności pomocy mamie nigdy takiej edukacji nie podjął, był samoukiem – mówi pochodząca z Dąbrowicy Małej Maria Chartoniuk.
Z łąk i pół
Rodzice pani Marii przyjaźnili się z B. Albiczukiem. – Często przychodził do nas na wieczorki. Był człowiekiem spokojnym i zrównoważonym. Nigdy nie podnosił głosu, z nikim się nie kłócił. Zawsze mówił cicho, nie okazywał zdenerwowania. Początkowo malował na zamówienie, tworząc tzw. święte obrazy, portrety i makatki, które ludzie zawieszali w swoich domach. Na szarym płótnie malował maki albo łabędzie. W ten sposób zarabiał na życie. Nie lubił tego. Mówił, że to profanacja malarstwa. Źle się czuł z taką twórczością – zaznacza M. Chartoniuk.
Malowanie ogrodów zaczęło się dopiero w latach 60. Artysta przenosił na płótno to, co widział w swoim otoczeniu. – Obok domu stworzył nietypowy ogród. Nie kojarzę jego początków. Był, odkąd pamiętam. Resztę wiem z opowiadań rodziców. Ogród był jego oczkiem w głowie. Dbał o niego i kochał w nim przebywać. Sam go założył, wszystko było w nim naturalne, a nic pod linijkę. Rosły w nim różnorodne byliny, które przywoził z pól, rowów i łąk. Szlachetnych kwiatów nie było tam zbyt wiele. Umiał o to wszystko dbać, wiedział, jak i czym nawozić. Każdej roślinie starał się zapewnić środowisko jak najbardziej zbliżone do naturalnego. U niego nawet pokrzywa wyglądała pięknie. Obok bylin rosły też krzewy, drzewa owocowe i świerki. Oczywiście w tym naturalnym ogrodzie było pełno ptaków. Przestrzeń przecinały kręte ścieżki – opisuje pani Maria.
Sprzedaż jak strata
Albiczuk nie tylko często przebywał w swoim ogrodzie, ale też bacznie go obserwował. Jego piękno kontemplował o różnych porach roku i dnia, przy wschodach i zachodach słońca.
– Tu robił szkice, malował, pisał wiersze i myślał nad koncepcją swoich obrazów. Nie lubił, gdy mu przeszkadzano. Latem najwięcej czasu spędzał pod starą jabłonką, gdzie miał stół i ławkę. W ogrodzie stała też letnia kuchenka, w której mieszkał w najcieplejszych miesiącach. Początkowo nikt nie był zainteresowany jego obrazami z ogrodem. Ludzie woleli makatki i portrety. Wielki szum zrobił się wtedy, gdy jego płótna trafiły do Niemiec, do jednego z kolekcjonerów malarstwa. Albiczuk otrzymał za nie gratyfikację. Z czasem zaczęto nawet zabraniać wywożenia jego obrazów za granicę. Wiem, że interesowała się nimi także nasza DESA. Albiczuk nie lubił sprzedawać swojej twórczości. Powtarzał, że maluje dla siebie. Sprzedawał, gdy musiał. Pamiętam, jak żalił się mojemu tacie: „Właśnie sprzedałem kolejny obraz i czuję, jakbym sprzedał cząstkę swego życia i duszy”. Marzył, by obrazy zostały w Dąbrowicy. Chciał, aby po jego śmierci dom został przekształcony w muzeum, by był pamiątką dla regionu. Niestety dziś nie ma ani muzeum, ani ogrodu – zamyśla się moja rozmówczyni.
Stronił od uczonych
Albiczuk porzucił malowanie makatek i portretów, gdy uzyskał emeryturę. Wtedy skupił się wyłącznie na malowaniu ogrodów i pisaniu wierszy.
– Czasem chodziłam posprzątać w jego domu, ale ograniczało się ono tylko do uprzątnięcia podłogi, bo tego, co było np. na stole, nie wolno było ruszać, gdyż „wszystko mogło się przydać”. Miał swój świat. Po jego śmierci odkryto, że wszystkie wiersze pisał po ukraińsku. Jego utwory zostały wydane w kilku tomikach, m.in. dzięki studentom i profesorom z UMCS w Lublinie. On na nikogo się nie obrażał, nikogo nie krytykował. Cały poświęcił się swojej twórczości. Nie zawsze był rozumiany, nierzadko podśmiewywano się z jego malowania. Dziś opracowano o nim wiele albumów i broszur. Miał swój styl. Nie chciał dopasować się do tzw. wyuczonych artystów. Tylko jeden raz wziął udział w malarskim plenerze. Zaproszono go kiedyś do Janowa Podlaskiego i ciągle pytano, po jakiej jest szkole albo podkreślano, że nie ma wykształcenia. Potem stronił od takich ludzi. Malował po swojemu, według własnych zapatrywań i wizji. Wierzył w to, czym żył i cieszył się z tego, co robił – podsumowuje pani Maria.
Dopowiada, że lubi i ceni jego twórczość. Zaznacza, że obrazy niosą spokój, bo taki był B. Albiczuk. Nad każdym płótnem pracował bardzo długo i bez pośpiechu. Podkreślał, że malarstwo uczy pokory i cierpliwości.
Prostota i detale
– W rocznicę śmierci B. Albiczuka od 16 lat organizujemy Wasylówki, czyli spotkania, które mają go upamiętnić. Mieliśmy w swoim środowisku wspaniałego artystę i szkoda by było, gdy zaginął o nim słuch. Dzięki niemu nasza miejscowość nabrała rozgłosu. Był raczej samotnikiem. Do dziś pamiętam, że raz w roku chodziliśmy do niego całą klasą, a on oprowadzał nas po swoim ogrodzie i opowiadał o tym, co w nim rośnie oraz o swoim malarstwie – mówi Renata Żuk, sołtys Dąbrowicy Małej.
Dodaje, że ważną częścią Wasylówki jest panichida odprawiana za duszę artysty przy jego grobie. Modlitwę prowadzi kapłan z cerkwi w Zahorowie.
– Cieszę się, że izba pamięci poświęcona panu Bazylemu jest ciągle odwiedzana przez tych, którzy interesują się jego twórczością. Ja cenię jego malarstwo za prostotę i szczegółowość w przedstawieniu roślin, za bogatą kolorystykę i piękne odbicie tego, co dzieje się w naturze – podsumowuje pani sołtys.
Uniwersalna twórczość
Violetta Jarząbkowska, dyrektor Muzeum Piaseczna, która przez wiele lat była związana z bialskim Muzeum Południowego Podlasia, podkreśla, że natura i sztuka nadawały sens życiu B. Albiczuka. – Od tych, którzy go znali, wiem, że był człowiekiem wrażliwym i bardzo wyjątkowym. Był samoukiem, od najmłodszych lat „ćwiczył rękę”, kopiując kartki pocztowe, malując makatki, portrety i pejzaże. Niezwykle umiejętnie posługiwał się techniką akwareli. Obrazy olejne, przedstawiające jego piękny ogród, który sam stworzył i pielęgnował, zaczął malować, będąc już dojrzałym twórcą. Na płótnach ukazujących ogrody z obficie kwitnącymi roślinami wyrażał swoją miłość do natury. O jego kunszcie artystycznym świadczy fakt, że posiadał umiejętność odwzorowywania i odpowiedniego nadawania barw malowanym przez siebie kwiatom, drzewom, ptakom, i motylom, co więcej, poszczególne elementy obrazu były odpowiednio rozplanowane i stanowiły harmonijną kompozycję. Miarą jego talentu jest mistrzowska umiejętność przenoszenia swojego zachwytu pięknem na płótno i tym samym wzbudzaniu go w oczach widza. Patrząc na malarskie ogrody Albiczuka, zauroczeni ich pięknem, chłoniemy każdy kształt, chcemy poczuć zapach kwiatów, przenieść się do baśniowego ogrodu, który stworzył – tłumaczy V. Jarząbkowska.
Podkreśla, że jego twórczość jest uniwersalna i inspirująca. Piękno natury, które oddał na płótnach, zachwyca odbiorców niezależnie od wieku.
– Prace Bazylego Albiczuka znajdują się w wielu kolekcjach muzealnych i prywatnych. Największą kolekcję malarstwa i pamiątek po artyście posiada Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej. Powstało też kilka filmów dokumentalnych prezentujących jego twórczość. Obrazy Albiczuka są piękne malarsko, autentyczne w wyrażaniu siebie. Wyróżniają się na tle dokonań innych autorów, zwanych nieprofesjonalnymi – podsumowuje V. Jarząbkowska.
Agnieszka Wawryniuk