Diecezja
M. Sędzimierz
M. Sędzimierz

Miłość, która się nie kończy

Przez 27 lat Bóg otarł łzy wielu rodzicom należącym do grupy Dzieci Światła. Comiesięczne spotkania stają się nie tylko znakiem pamięci.

Umacniają też wiarę w to, że rozłąka jest czasowa, a ich dzieci przebywają w najlepszym miejscu, jakie mogli sobie dla nich wymarzyć. Rodzice, którym umiera dziecko, noszą tę stratę w sercu każdego dnia. Z czasem uczą się żyć na nowo, ale nigdy nie zapominają. Łatwiej jest, gdy swój ból dzielą z innymi w podobnej sytuacji. Od 27 lat działa w diecezji siedleckiej grupa rodziców w żałobie Dzieci Światła, pod skrzydłami której ukojenie znalazło wiele osieroconych matek i ojców. Wspólnota spotyka się w każdą ostatnią niedzielę miesiąca na Mszy św. o 14.00 w kościele Bożego Ciała w Siedlcach.

Październikowa Eucharystia, poprzedzająca uroczystość Wszystkich Świętych, ma wyjątkowy wymiar – przywołuje wspomnienia, jednoczy, niesie nadzieję i umacnia wiarę. Gromadzi nie tylko rodziców, ale też rodzeństwo, dziadków, przyjaciół, wolontariuszy siedleckiego hospicjum. Swoistym rytuałem jest Procesja Światła, podczas której bliscy zmarłych dzieci składają u stóp ołtarza, gdzie znajdują się ich fotografie i zapalone od paschału lampki (gdy dziecku nie dane było się narodzić, znakiem jego pamięci jest biała róża). Każda z nich symbolizuje jedno zgasłe przedwcześnie życie. W tym roku zapłonęło ich prawie 120.

 

Wiara, nadzieja, wspólnota

– To szczególna liturgia. Dzień łączności z tymi, którzy odeszli. Jednak ich życie nie kończy się, lecz zmienia. Z tą nadzieją stajemy dzisiaj przy zapalonym paschale oznaczającym Chrystusa zmartwychwstałego, który pokonał śmierć. Łączy nas wiara, pragnienie budowania wspólnoty i wzmacniania się w niej – mówił ks. Paweł Siedlanowski, opiekun grupy Dzieci Światła, podczas Mszy św. 29 października w parafii Bożego Ciała. W kazaniu zwrócił uwagę, że stojące u stóp ołtarza światła i portrety dzieci są największą ilustracją miłości, która – choć czasem boli – nie ma kresu. – Ona jest rzeczywistością łączącą to, co tutaj, na ziemi, z tym, co będzie w przyszłości. Tylko w niebie stanie się ona nieporównywalnie większa i piękniejsza – podkreślił.

 

Dzieją się niesamowite rzeczy

Listopadowe dni – jak zauważył kapłan – skłaniają do refleksji nad rzeczami ostatecznymi. – Zastanawiacie się pewnie, gdzie są wasze dzieci, jak jest w niebie? W Księdze Wyjścia Mojżesz prosi Pana: „Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę”. Jest rzecznikiem naszych pragnień. I czytamy dalej: „[Pan] odpowiedział (…) «Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu»”. Dlaczego tak? Może dlatego, że piękno Pana Boga, Jego inność są tak niezwykłe, że ci, którzy Go zobaczą, „umierają” dla tego świata, w żadnej mierze nieporównywalnego z rzeczywistością niebiańską. Świadczą o tym choćby ludzie, którzy doświadczyli śmierci klinicznej – stwierdził ks. Siedlanowski, zastrzegając, że niebiańska rzeczywistość, do której zmierzamy, nie jest złudzeniem. Dowodem na to są choćby znaki, jakie otrzymują zarówno osieroceni rodzice, jak i sam opiekun wspólnoty. – Kiedy mam przed sobą trudne decyzje czy ważne plany, zwracam się do naszych hospicyjnych dzieci, których już z nami nie ma. „Proszę, pomóżcie! Asia, Tymek, Natalka, Łukasz – teraz kolej na was!” – mówię. I dzieją się niesamowite rzeczy – przyznał ks. Paweł. – Gdyby to wszystko było tylko ludzkim wymysłem, nasza wspólnota by nie istniała. Nie byłoby hospicjum. Razem szukamy nadziei płynącej od zmartwychwstałego Chrystusa i o tę nadzieję prosimy. Niech ci, za których dzisiaj się modlimy, dadzą znak, że są blisko. A światełka, które za moment rozświetlą świątynię, oznaczające naszą wiarę, niech świecą wtedy, gdy będzie ciemno w duszy. Niech prowadzą do Tego, który jest Światłem świata – dodał.

 

Płomień życia

Następnie w Procesji Światła bliscy zmarłych dzieci złożyli u stóp ołtarza zapalone od Paschału lampki. Był to szczególnie poruszający moment. W wielu oczach pojawiły się łzy. Nikt się jednak ich nie wstydził. Bo ludzie, którzy stracili dziecko, rozumieją się bez słów. Wiedzą, co to cierpienie, żal czy tęsknota tak wielka, jak stąd do nieba. Wiedzą też, Kto potrafi te łzy otrzeć najskuteczniej, o czym świadczy tak liczna obecność na tej wyjątkowej Liturgii.

Po prostu: być

 

ROZMOWA: ks. Paweł Siedlanowski, opiekun grupy dzieci Światła i dyrektor Siedleckiego Hospicjum Domowego dla Dzieci

 

Grupa wsparcia rodziców w żałobie Dzieci Światła działa od 27 lat. Co było impulsem do jej powstania?

W naszym konkretnym przypadku pomysł przybył z Lombardii we Włoszech. Przywiozła go mama, która, mieszkając tam, straciła swojego synka Fabia. Chłopiec odszedł po nieuleczalnej chorobie. Z pomocą przyszli rodzice, którzy doświadczyli podobnego dramatu. Mama trafiła do grupy nazywającej siebie „Bambini della Luce” – Dzieci Światła. Nazwa, przetłumaczona i przeniesiona do Polski, miała być początkowo „robocza”, ale zżyliśmy się z nią i pozostała. Od momentu powstania grupa dała, o ile można użyć takiego słowa, schronienie wielu rodzinom, pomogła uratować wiele małżeństw. Pomogła znaleźć siłę, w sobie i poza sobą, do godnego przeżycia czasu żałoby.

 

Na jakie wsparcie grupy mogą liczyć rodzice, którzy utracili dziecko?

Ktoś, kto stanął przy zbolałych rodzicach obok białej trumienki, kto poznał smak bezradności i nieadekwatności słów wobec ogromu cierpienia związanego ze śmiercią dziecka, wie, że nie ma cudownego antidotum, drogi na skróty, magicznego eliksiru, który można zażyć, by obudzić się rano i nie pamiętać tego, co wydarzyło się wczoraj. Żałoba jest szalenie trudną drogą, dla każdego inną, choć mającą podobne, następujące po sobie fazy. Najważniejsze zadanie: być obok. To, co jako ksiądz mogę dać innym, to nadzieja płynąca od Pana Boga, od Matki Chrystusa, która też trzymała w ramionach martwe Ciało swojego Syna, zaprosić do głębokiego życia sakramentalnego. Być, dać swój czas, uwagę.

 

Od lat spotykacie się w ostatnią niedzielę miesiąca w parafii Bożego Ciała. Co te spotkania wnoszą?

Naszą siłą jest wspólna Eucharystia, ze szczególną oprawą liturgiczną, z licznymi elementami ciszy, z pogłębioną symboliką. Wiem, że wiele osób dzięki naszym spotkaniom przeżyło głębokie nawrócenie albo zrewidowało totalnie swoje dotychczasowe życie. Razem modlimy się, spotykamy poza kościołem, w domach, wyjeżdżamy na pielgrzymki. Mamy taką zasadę: ci z nas, którzy są mocniejsi, prowadzą tych, którzy są słabsi bądź dopiero wchodzą na trudną drogę żałoby, samotności, bólu, bezsiły. Spotykając na cmentarzach zbolałych rodziców, mają obowiązek podejść, porozmawiać, pomóc, podzielić się świadectwem swojego duchowego uzdrowienia. Do dyspozycji jest psycholog – pani Inga.

 

Z idei grupy Dzieci Światła zrodził się pomysł hospicjum pediatrycznego?

Tak. Widziałem, że śmierć dziecka to często był finał długiej lub krótszej drogi cierpienia, szpitali, samotności i niemocy uzyskania pomocy, gdy trzeba było mierzyć się z nieuleczalną chorobą w domu. Pierwszą próbę powołania do istnienia hospicjum dla dzieci podjęliśmy w 1998 r., wtedy nie udało się z różnych powodów. Do pomysłu wróciliśmy w 2018 r. Tym razem z powodzeniem.

 

Może tak trzeba było?

Pan Bóg wie, co robi. Wszystko musiało dojrzeć. Jestem przekonany, że gdyby nie modlitewne wsparcie, jakie nasze hospicjum stale otrzymuje od grupy Dzieci Światła, nie udałoby się pokonać tak wielu trudności, które pojawiły się w międzyczasie. Ufam, że ta modlitwa będzie nas niosła dalej, bo przecież kiełkują kolejne ważne projekty. Często proszę o wsparcie nasze dzieci, które już są w niebie – efekt piorunujący! Mamy tam niemałą armię pomocników, niewyobrażalnie skutecznych! Ale to pewnie temat na kolejną rozmowę…

DY