Miłość w czasach popkultury
Obudziłam się z niesamowitym bólem głowy. Podeszłam do okna i odsłoniłam żaluzje. Promienie słoneczne wypełniły mieszkanie, podnosząc mi ciśnienie, co doprowadziło do odnowienia bólu ukochanego zęba. Obolała, oślepiona słońcem, z dłonią przyłożoną do policzka udałam się do salonu. Usiadłam w fotelu, owinęłam się czerwonym kocem i włączyłam telewizor, aby wesprzeć badania mówiące, że zwiększa się ilość ludzi, którzy nie mogą żyć bez mediów. Przełączałam kanały, ślepo patrząc w migające piksele i pogłębiając swoją przyszłą wadę wzroku.
Nagle się zatrzymałam. Jedna ze stacji pokazywała swoisty show. Młody mężczyzna postanowił oświadczyć się dziewczynie z pomocą producentów programu telewizyjnego. Oczywiście całość przebiegała na żywo w obecności kamerzysty, tłumu gapiów, prezentera i sztucznego zaskoczenia. Pan, który zamierzał się oświadczyć, sądząc po wyglądzie, założył na siebie najlepsze rzeczy, łącząc najnowsze kanony mody z powyrywanych stron zagranicznych wydań „Vogue’a”. Do pracy swojej wybranki wszedł krokiem lekkim jak Frank Sinatra z czasów świetności w Las Vegas. Niestety, jego przyszła narzeczona była zajęta rozmową telefoniczną i nie zwracała na to uwagi. On jednak, delikatnie sugerując jej, że mężczyźni chowający się za trotuarem to ekipa telewizyjna, a nie banda oszołomów, sprawił, że zakończyła rozmowę i zajęła się swoim lubym. Ów młodzieniec – a to ci zaskoczenie – padł na jedno kolano, w miłosnym geście podstawił jej bukiet pod sam nos, po czym zaczął wygłaszać monolog na temat rzeczy, które w niej ceni. Wznosił peany na cześć jej słodkiej buźki, dłoni, sposobu spożywania pokarmów i innych pseudoartystyczno-fizjologicznych nawyków. Narzeczona, uśmiechając się do kamery, rzuciła się teatralnie w jego ramiona, niczym owładnięta psychozą Ofelia na Hamleta, i posłała widzom pełen triumfu uśmiech. Transmisja na żywo została zakończona.
Wróciliśmy do studia, a tam płacz. Prezenterzy się wzruszyli. Mnie tylko lekko zabolało w żołądku z przesłodzenia. Na szczęście mieszkam pod jednym dachem z lekomanem i kropelki przeciwbólowe zawsze są pod ręką. No to chlup!
Olga Guzenda