Historia
Misja ks. Arnolda Waszycy

Misja ks. Arnolda Waszycy

Jesienią 1887 r. księża jezuici wznowili działalność misyjną na płd. Podlasiu. Do tego trudnego zadania został skierowany Ślązak z urodzenia - 38-letni ks. Arnold Waszyca. Obmyślono teraz nową taktykę misji. Zaopatrzony w paszport ks. Arnold jako Robert Wasica udał się do Łodzi, gdzie osiadł na dłuższy czas w hotelu.

Podając się za nauczyciela muzyki, bez trudu znalazł tam pracę, która dawała mu alibi i umożliwiała kilkudniowe wyjazdy na Podlasie. Udzielał lekcji gry na instrumentach, co pozwalało mu opłacać drogi pobyt w hotelu. Nadzwyczaj utalentowany i towarzyski zyskał autorytet wśród wyższych urzędników rosyjskich.

Udzielał lekcji oficerom armii carskiej i nawet obrano go dyrektorem towarzystwa śpiewaczego „Lutnia”. Był w wielkiej zażyłości z prezydentem miasta i komendantem policji. Korzystając z ich rekomendacji, późną jesienią urządził kilka wycieczek na Podlasie. Odwiedził Sokołów i okolice, niosąc pomoc religijną i pociechę. 26 grudnia 1887 r. pisał do ks. T. Sozańskiego: „Dotąd tylko dwie wycieczki zrobiłem w lubelskiej i siedleckiej guberni. Na trzecią po mnie nie przyjechali… Lud unicki jest okropnie biedny i nędzny. Rząd gdzieniegdzie sam pali całe wsie (zapewne po wysiedleniu – J.G.), bezustannie nakłada nań nowe kontrybucje tak, iż biedacy przy najlepszej swojej woli nawet nie mają czym płacić. Jak się dziecko narodzi, zaraz wie wójt i przychodzi z popem i strażnikami i chrzczą dzieci par force (siłą – J.G.)… Jestem trochę cierpiący, jadąc bowiem do Siedlec przeszłej niedzieli, czekałem całą noc, osiem godzin i przeziąbłem bardzo, bo nie mam futra… W tamtych stronach, w każdej wsi teraz kilku strażników i w każdej karczmie ze dwóch. Poza tym była cała rzesza szpiegów”. Tę opinię ks. Waszycy potwierdził ówczesny dziennikarz warszawski Antoni Zalewski. Wg niego unita „to istny parias, nieszczęśliwy, odarty z wszelkich praw, otoczony ze wszystkich stron, ścigany po lasach i pustkowiach, gdzie ze swymi praktykami religijnymi kryć się musiał… co kiedyś w martyrologii katolickiej zajmie miejsce obok pierwszych chrześcijan z rzymskich katakumb”. Zauważył, że unita nie mógł pracować zarobkowo, bo w święta rzymskokatolickie nie mógł jako wierzący, a w święta prawosławne nie wolno było pod karą. „Nikt ze współczesnych nie zechce uwierzyć, aby pod koniec XIX w. w samym prawie sercu Europy, działy się podobne gwałty i barbarzyństwa” – napisał Zalewski. Kolejną wycieczkę na Podlasie ks. Waszyca rozpoczął 2 lutego 1888 r. Tak o niej wspominał do przełożonego zakonu: „Ostatnia moja wyprawa bardzo mi się dała we znaki. Jak najokropniejsza była kurzawa 2 lutego. Ja jechałem sześć godz. końmi z Siedlec do Hołowienek za Sokołowem. W Sokołowie dałem dwa śluby w stodole. Potem pojechałem do Hołowienek, gdzie przybyłem o 2.30 po północy i mieszkałem u dziada w opuszczonej, okropnej chałupie, gdzie sobie stado wszy nazbierałem. Wieczorem dałem tam sześć ślubów i z górą 40 chrztów i bierzmowań i trochę spowiedzi było. Stamtąd wyjechałem do Grodziska, gdzie byłem po 11.00 w nocy. Dałem 12 ślubów i 39 chrztów i bierzmowań. Były dwie dziewczyny, które chrzciłem, bierzmowałem, spowiadałem i dałem im ślub. Stamtąd pojechałem do Wyrozęb, gdzie przybyłem o 6.30 z rana i u łacinnika przebyłem dzień, mając jeszcze dalej w przyszłą noc jechać. Tymczasem dowiedziałem się po drodze, że tam strażnicy… Mało żeśmy w lesie nie pomarzli i śnieg nas nie zasypał. W dodatku nie było dalej koni i musieliśmy siedzieć w lesie. Tam zasnąłem na sankach i przeziębiłem się. Jechałem do Siedlec z górą sześć godz. wśród najokropniejszej kurzawy i zamieci tak, iż mnie już wieźć nie chciano. Biedacy ludzie okropnie obłożeni karami: za zawarte śluby najmniej od 30 do 100 rubli. A jakiej okropnej niegodziwości się rząd dopuszcza oto znów: strażnicy chodzą nocami po chałupach, szukając małżonków, którzy śluby otrzymali i rozrywają i rozłączają ich, skarżą i nakładają kary… Dosyć na tym, że okropnie biednie i niebezpiecznie”. 29 marca 1888 r. pisał do ks. Michała Mycielskiego: „Dopiero com wrócił od unitów z Hołubli i Stoku w siedleckim, ale nic nie dokonawszy, z wielka biedą uciekłem. Było trzech strażników we wsi. Jadąc blisko siedem godz. nocą, przemokłem do nitki… Poradzono mi, abym się ukrył w stodole, co też uczyniłem… Okropny był czas: wiatr, a deszcz lał jak z konewki. Lecz strażnicy mimo tej straszliwej pogody chodzili od chałupy do chałupy. Ok. 10.00 w nocy przebrałem się za chłopa. Spotkawszy strażnika, który mnie zapytał: „kto”? Odpowiedziałem „swój”. „A gdzie idziecie?”. Powiedziałem, że do domu. Puścił mnie, miałem bowiem grubym prześcieradłem obwiązaną głowę, aby mi nie było widać faworytów (bokobrodów – J.G.)… Ok. pół mili szedłem potem, przeczekałem pod lasem, aż zajechał wóz po mnie i odwieźli mnie do Łukowa. Na sobotę zeszłą dałem znać wikaremu z Sokołowa, ks. Kazimierzowi Jasieńskiemu, który bardzo unitom dopomaga i ich utrzymuje. Od niego miałem komżę, stułę i oleje św… Dobriański niezawodnie tam z Bieleckim wysiaduje i pilnuje. W każdej wsi unickiej jest po kilku strażników… Naumowicz zaczyna tam rozsiewać swoją prawosławną broszurę „Nauka”. 29 marca 1888 r. Waszyca pisał do ks. Sozańskiego: „Opiszę Ojcu pokrótce, co te okrutniki tam z tym biednym ludem wyprawiają. W Hołowienkach dwie fury rózg przywieźli i chcieli siec… Moskale w każdej wsi unickiej mają strażnika, który wieczorem aż do pierwszej po północy wchodzi do chałup i rozpędza męża od żony z tych małżeństw, które od nas wzięły śluby. Potem nakładają na nich kontrybucję… Siłą pop wchodzi do chałupy po trupa, bo inaczej chować nie wolno, prowadzi do cerkwi i zapisuje całą familię na prawosławie. Ci poczciwcy dają mu wynieść zmarłego i albo wcale nie idą na pogrzeb, albo tylko do cerkwi odprowadzą… Śpiewać już im nie wolno na pogrzebach”.

Józef Geresz