Misjonarz uhonorowany pośmiertnie
Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski w imieniu prezydenta Andrzeja Dudy przekazała na ręce brata śp. o. H. Dejneki - o. Bronisława pełnomocnik wojewody lubelskiego ds. równego traktowania Monika Szumiło. Inicjatorem nadania odznaczenia była parafia Podwyższenia Krzyża Świętego, na wniosek której do Kancelarii Prezydenta RP wystąpiła prowincja oo. oblatów. W uroczystości udział wzięli ojcowie oblaci ze Świętego Krzyża i Kodnia z wikariuszem prowincjalnym o. Józefem Wcisło, o. Stanisław Jankowicz, proboszcz parafii ks. Dariusz Karbowiak, dziekan dekanatu włodawskiego ks. kan. Dariusz Parafiniuk, wójt gminy Hanna Grażyna Kowalik, rodzina misjonarza oraz wierni. Oprawę muzyczną przygotował Chór Ziemi Włodawskiej „Vlodaviensis”, zaś poczet sztandarowy wystawiła miejscowa Ochotnicza Straż Pożarna. O. H. Dejneka urodził się 16 marca 1950 r. w Dołhobrodach w gm. Hanna jako szóste z dziewięciorga dzieci Anny i Antoniego. Ukończył Niższe Seminarium Duchowne Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Markowicach. Pierwszą profesję zakonną złożył 8 września 1969 r.
Studia filozoficzno-teologiczne odbył w Obrze w latach 1968-75. Tam też złożył profesję wieczystą 8 września 1972 r. Święcenia kapłańskie przyjął 22 czerwca 1975 r. Początkowo pracował w oblackiej parafii na Koszutce w Katowicach, w sierpniu 1977 r. rozpoczął misje w Kamerunie. 17 maja 2001 r. z nieznanych powodów został zastrzelony na werandzie przed domem misyjnym w Karna. Oddano do niego aż dziesięć strzałów.
W ślady siedem lat starszego brata poszedł o. Bronisław, również posługujący w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Wspominając czasy dzieciństwa, mówi o bardzo ubogich warunkach życia, w jakich wychowywało się dziewięcioro rodzeństwa. Jak podkreśla misjonarz, ubóstwo jeszcze bardziej skłania ku wierze, a rodzice, szukając siły, znaleźli ją w Bogu. – Mama miała żywą wiarę, napełnioną nadzieją, ojciec również, ale na swój męski sposób – wyznaje. – Kiedy byliśmy mali, każdego roku na 15 sierpnia jeździliśmy wszyscy konikiem do Kodnia. Rodzice wiedzieli, gdzie szukać pomocy i Bóg pokierował naszym życiem.
Brata Henryka wspomina z dzieciństwa jako chłopca o bardzo wątłym zdrowiu. – Od początku był słaby – mówi misjonarz. Po kilku latach życia uległ jeszcze wypadkowi z udziałem rowerzysty, a w pamięć rodziny wrył się obraz leżącego kilka dni chłopca, niemal umierającego, przy którym paliła się świeczka. – Ale wyszedł z trudności zdrowotnych, myślę, że to dzięki modlitwie mamy – zaznacza o. Bronisław. Kiedy o. Henryk dorastał, zainteresował się oblatami, którzy posługiwali w Kodniu. Po szkole podstawowej swoje kroki skierował do Niższego Seminarium Duchownego Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Markowicach na Kujawach, gdzie uczył się cztery lata. – Nie dostrzegałem u niego wątpliwości co do wyboru swojej drogi, przyjmował ją z radością i chętnie – mówi o. Bronisław. – Święcenia kapłańskie przyjął w 1976 r. Jak pamiętam, zawsze był uśmiechnięty i pogodny, o spokojnym usposobieniu. Po rocznej pracy w kraju wyjechał do Kamerunu. Co cztery lata przyjeżdżał do Polski, odwiedzał rodzinę, okazując radość z faktu bycia misjonarzem. Mówił nam, że czuje wsparcie modlitewne ze strony rodziny. Nie przeszkadzały mu ciężkie warunki bytowania w Afryce, ponieważ w podobnych wrastał w kraju. Poszedł jakby do swoich. Podtrzymywała go wiara, którą otrzymał w domu rodzinnym. Cieszył się, że jest w Kamerunie, że może rozwijać swoje powołanie i zapał misyjny.
Duszpasterz dzieci i młodzieży
Pracę w północnym Kamerunie, w misji Lam w archidiecezji Garoua, rozpoczął w sierpniu 1977 r. W latach 1978-85 pracował w misji Bibemi, a następnie w misji Madingrin (1985-1991) i Tchollire (1991-1998). W 1997 r. został przeniesiony do misji Karna w diecezji Ngaoundéré. Zajmował się przede wszystkim duszpasterstwem dzieci i młodzieży. Do 6 numeru „Misyjnych Dróg” w 1998 r. ojciec Dejneka pisał: „Od wielu lat moją wielką pasją jest praca z dziećmi i młodzieżą. Dzieci tutaj nie brakuje. Dlatego też staram się rozwinąć istniejącą grupę Cop’Mondu. Chciałbym, żeby dzieci przez wspólną modlitwę, pracę i zebrania uczyły się i dojrzewały do życia we wspólnocie, dzięki nim zorganizowaliśmy też koncert pieśni religijnej, na który przyszli wszyscy dorośli mieszkańcy wioski, także protestanci i muzułmanie. Było to wielkie święto i zarazem konkretne, małe dzieło ewangelizacji. Dzieci z Cop’Mondu mają też swoją drużynę piłki nożnej. By chór i drużyna piłkarska dobrze się prezentowały, zakupiliśmy odpowiednie stroje za pieniądze wypracowane przez dzieci oraz za ofiary dorosłych. Zachęcam dzieci do aktywności także przez odwiedziny sąsiednich misji, gdzie podobne organizacje są pełne życia. Dlatego też zorganizowałem dla nich wyprawę do Tchollire – misji, na której pracowałem poprzednio, odległej od Karna o 170 km. Tam także mieliśmy koncert chórku dziecięcego, który nagrodzony został wielkimi brawami. Największą jednak radością jest dla mnie odnowiony budynek przychodni lekarskiej oraz rychłe przybycie sióstr zakonnych. Myślę, że dzięki temu nasza przychodnia odzyska dawną świetność i będzie mogła służyć ludziom z całej okolicy, gdyż są oni pozbawieni opieki lekarskiej”.
Pamięć o nim trwa
Z Wyższego Seminarium Duchownego Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Obrzy, jako dobrego organistę, pamięta zmarłego o. Alojzy Chrószcz OMI. – Na misji był człowiekiem „do rany przyłóż”, zarówno wobec Afrykańczyków, jak i współbraci. Był jednym z najbardziej spokojnych i dobrych misjonarzy – twierdzi o. Alojzy. – Ludzie bardzo go lubili, wokół niego zawsze było dużo dzieci. Nie wywyższał się, pomagał innym, udzielał się, cechował go duch pokory i dobroci.
Brat o. Alojzego – o. Franciszek, również oblat, do Kamerunu przybył wcześniej niż ojciec Dejneka. W sumie w tym afrykańskim kraju posługiwał od 1972 do 1980 r. O. Henryka pamięta jako człowieka towarzyskiego i koleżeńskiego. – Czasami graliśmy w karty – mówi o. F. Chrószcz. – Był młodszy ode mnie, bardzo go ceniłem. Cieszę się, że został uhonorowany wysokim odznaczeniem.
W czwartek 17 maja 2001 r., ok. 21.00, został zastrzelony przed domem misyjnym w Karna. Ostatnim oblatem, który rozmawiał z o. Dejneką, był o. Józef Leszczyński OMI. Tak wspomina ten dzień: „Dojeżdżając do Karna zrozumiałem, że musiało się stać coś poważnego. Ludzie siedzieli grupami w skupieniu, byli żandarmi. Kiedy wysiadłem z samochodu, podeszła do mnie siostra zakonna z Karna i zapytała mnie, czy już wiem. Niczego nie wiedziałem (…). Na werandzie domu zobaczyłem o. Henryka siedzącego w fotelu, a na podłodze pełno krwi. Dostał kulą w plecy w czasie, gdy był pochylony nad listem przy lampie naftowej”. Zginął w 51 roku życia, 31 roku profesji zakonnej, 25 roku kapłaństwa i 24 roku pracy na misjach w Kamerunie. Pochowany został na cmentarzu w Ngaoundere, niedaleko niższego seminarium.
O. Bronisław, który towarzyszył bratu przed wyjazdem na misję, mówi, że dwukrotnie przeżywał jego śmierć. – Kiedy posługiwałem w Brukseli, przełożony otrzymał telefon, że w Kamerunie zginął o. Henryk D. Wiadomość ta napełniła mnie smutkiem. Z czasem przyszło sprostowanie tej wiadomości, że nie chodzi o mojego brata, ale o o. Henryka Dąbrowskiego – opowiada o. Dejneka. – W miejscowości, w której zginął w 2001 r., nie ma już misjonarza, do tamtejszej ludności kapłan przyjeżdża z innego miejsca. Pamięć o Henryku trwa, nie potrzebujemy specjalnie – jako misjonarze – specjalnie go przypominać tam, gdzie posługiwał.
Joanna Szubstarska