Komentarze
Mistrz sobie grabi… i chwała mu za to

Mistrz sobie grabi… i chwała mu za to

W niedzielny wieczór byłem jednym z ponad 11 mln Polaków, którzy oglądali wspaniałe skoki Kamila Stocha po złoty medal olimpijski.

Naprawdę się ucieszyłem, bo uważam że Stoch na ten medal zasłużył ciężką pracą, a poza tym jest skromnym, sympatycznym człowiekiem i nie ma w sobie nic z zadzierającego nosa gwiazdora. Internet od razu obiegł filmik sprzed kilkunastu lat, na którym wówczas 12-letni Kamil mówi: „Chciałbym zdobyć kiedyś złoty medal olimpijski. Ale mam jeszcze czas!”.

Jak widać, wykorzystał ten czas bardzo dobrze. Marzenia czasem się spełniają – jednak trzeba im w tym nieraz ostro pomagać! A i złotych medali na olimpiadach też nasz kraj nie ma za wiele. Na igrzyskach letnich jeszcze jako tako… ale w sportach zimowych prawdziwa posucha. Dlatego też liczymy te krążki pieczołowicie, zwłaszcza złote. Bo ileż można wspominać skok Wojciecha Fortuny sprzed ponad 40 lat? Wprawdzie cztery lata temu olimpijskie złoto zawisło również na szyi Justyny Kowalczyk, ale złoto w skokach było jakąś barierą, której nie dał rady przeskoczyć nawet fenomenalny Adam Małysz. Dobrze, że wreszcie się udało.

Nie ma co ukrywać, że wygrana Stocha ma jednak kilka smakowitych podtekstów. Pierwszy to słynna szachownica na kasku (jej umieszczenie tam wymagało zgody ministra obrony narodowej). „W końcu ma się tych dobrych lotników, prawda Polsko” – rzucił do kamery z szelmowskim uśmiechem złoty medalista olimpijski. Ma to wszystko swój podtekst, oj ma.. Internet zahuczał od skojarzeń, błyskotliwych powiedzonek i zabawnych zdjęć, łącznie ze stwierdzeniem, że ta szachownica to taki swoisty gest Kozakiewicza… i na tym poprzestańmy, „mądrej głowie dość..”.

Kwestia druga zahacza o sprawy wiary i religii. Kamil Stoch, podobnie jak na przykład Agnieszka Radwańska, nigdy nie ukrywał swej wiary. Otwarcie mówił o swej relacji z Bogiem – nie na pokaz i nie widowiskowo, ale kiedy było trzeba, nie bał się dać świadectwa. To – jak widać – mocno niektórym przeszkadza. Wnioskuję to z nieco jadowitego pytania, jakie zadał mistrzowi olimpijskiemu dziennikarz stacji TVN24: „Pan jest wierzący, dziś jest niedziela, chyba jednak nie udało się pójść do kościoła?”. A tu – zonk. Skoczek z uśmiechem na ustach wyjaśnił, że w sobotę wieczorem wraz z kolegami z drużyny uczestniczył w niedzielnej Eucharystii – a do tego skoczkowie aktywnie włączyli się w Liturgię Słowa, czytając czytania i śpiewając psalm. Szybko pojawił się w internecie dowód – zdjęcie wykonane bezpośrednio przed Eucharystią.

Osobiście jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tymi zachowaniami Kamil Stoch – mówiąc potocznie – trochę sobie u liberalnych mediów grabi. Myślę też, że robi to świadomie. Słusznie zauważył Stanisław Janecki w swym felietonie na portalu wpolityce.pl, że na razie Kamilowi uchodzi to na sucho, bo broni go entuzjazm i podziw niemal całego narodu, tych 11 milionów sprzed telewizorów, plus jeszcze wielu innych. Gdyby Stoch nie był mistrzem olimpijskim, to szachownica na kasku i odważne deklaracje wiary nie uszłyby mu na sucho, tak myślę. Jednak w tym momencie ci wszyscy specjaliści od atakowania obecności wiary w przestrzeni publicznej zostali głęboko schowani przez redaktorów prowadzących – bo teraz nie tylko nie wypada (przyzwoitości zbytnio bym jednak nie oczekiwał), ale i się nie opłaca. Janecki ma rację – pójście pod prąd narodowej euforii mogłoby mieć negatywne przełożenie przy kasie i to chyba jest główny powód owej pobłażliwości. No, ale niech tylko coś Stochowi nie wyjdzie, wypsnie mu się publicznie brzydkie słowo, cokolwiek – przyjdzie pora cichego rewanżu. Przekonała się o tym już swego czasu Agnieszka Radwańska. Nie wybacza się tak łatwo burzenia budowanego pieczołowicie stereotypu, że wiara jest tylko dla ludzi starych, brzydkich i przegranych. A oni to właśnie robią.

Ks. Andrzej Adamski