Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Mit naprawy państwa

Wielu publicystów oraz politologów zauważa, że Polacy dzisiaj zmęczeni są ciągłymi sporami pomiędzy dwiema lub trzema największymi partiami na scenie politycznej.

Sąd ten uzupełnia dowodzenie, iż Polacy nie tyle wybierają Platformę dla niej samej, ile bardziej dlatego, żeby przeciwstawić się PiS-owi, zaś koronnym argumentem tego wyboru jest właśnie chęć uniknięcia kłótni i waśni. Niemożność jednak ominięcia wszelkich zatargów sprawia, że pojawiają się pomysły budowania tzw. trzeciej siły, mającej zmieść z powierzchni polskiego areopagu istniejące partie, odstawić je do lamusa, a nam zapewnić żywot słodki i spokojny. Problem w tym, że nie jest to sposób na naprawę polskiej polityki. I to z kilku powodów.

„Ale to już było…”

Pierwszym z nich jest fakt, iż tzw. zgoda narodowa zazwyczaj jest mitem. O ile w przypadkach silnych zagrożeń, jak wojna, grabież terytoriów bądź zagrożenie dla fizycznego bytu narodu jesteśmy w stanie przerwać spory i waśnie, o tyle w innych przypadkach zawsze, i to nie tylko w naszej społeczności politycznej, dochodzić będzie do różnicy zdań. Dlaczego? Otóż dlatego, że owe spory dotyczą nie zagrożenia istnienia narodu, ile raczej sposobu zagospodarowania danej mu przestrzeni wolności i samostanowienia.

Instytucja państwa opiera się na uznaniu jakiegoś katalogu zasad działania, które wyznaczają dobro i zło. Sam fakt karania przez państwo za jakieś (uznane w danej społeczności) wykroczenia wskazuje, że neutralność jawi się jako fikcja. Mówiąc wprost, społeczność, czy to na drodze ewolucji historycznej, czy też w wyniku dogadania się (a to zakłada spór), dochodzi do uznania katalogu zasad stanowiących ramy jej funkcjonowania. Można oczywiście przyjąć katalog „wartości hasłowych” typu: „Polska to wspólna sprawa”, „Wolność Równość Braterstwo” czy też „Program Partii programem Narodu”, lecz pojemność tychże „wartości” jest tak wielka, że mieści w sobie każdą interpretację. Pod sztandarami rewolucji wszakże, szczycącej się uchwaloną w samych jej początkach „Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela”, zapewniającą wolność słowa i wyznania, dokonywano krwawych rozpraw z przeciwnikami, niszczono Kościół, zabraniano wyznawania chrześcijaństwa, a gilotyny aż zacinały się od pracy. Mityczna jedność stawała się coraz bardziej bożkiem, który pochłaniał wzrastającą ilość ofiar. Problemem jednakże była „nadpojemność” owych haseł, mających zbratać ludzi. Podobnie jest i z głoszonym dzisiaj poglądem, że „Polska to wspólna sprawa”. Można zacytować tylko słowa poety: „Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?”.

Owo „boskie” pytanie zakłada odpowiedź związaną z katalogiem wartości, na których opierać się ma nasza Ojczyzna, a ten nie należy dzisiaj do najprostszych, co więcej – zakłada dokonanie pewnego wyboru, co z natury rzeczy związane jest z dyskusją i sporem, przed którym nie można uciec.

Nie ma możliwości zaniechania owego wyboru, czego dowodzi obecna sytuacja w Unii Europejskiej, miotającej się pomiędzy tym, co stanowi podwaliny kultury europejskiej, a zachciankami dogodzenia wszystkim. Nawet sławiona przez prof. Staniszkis elastyczność i balansowanie pomiędzy systemami wartości nie jest wyjściem, ponieważ wcześniej czy później zaczyna rodzić konflikty, takie jak chociażby ostatni wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie krzyża we włoskiej szkole.

Nowa wieża Babel

Mit jedności zakłada raczej, i to jest zdecydowany problem, zglajszachtowanie społeczeństwa z jednej, a zaciemnienie rzeczywistych kwestii spornych z drugiej strony. Nie jest dziwną rzeczą, że w celu zapewnienia sobie spokoju społecznego władze PRL powołały do życia Front Jedności Narodu. W jego skład wchodzili przedstawiciele (takie było założenie) wszystkich warstw społecznych oraz grup wyznaniowych. Ukazanie tego ciała (jedynego, które mogło zgłaszać kandydatów do wyborów) jako symbolu zjednoczonego społeczeństwa miało tylko jeden cel – pacyfikację środowisk opozycyjnych, które można było przedstawiać jako pieniaczy nietroszczących się o dobro Ojczyzny. Podobnie było z powołaną do życia Platformą Obywatelską (co jest zawarte w jej nazwie), która chciała łączyć ludzi o różnych poglądach. Niemoc odpowiedzi na najważniejsze pytania (chociażby ukazująca się w projektach ustaw „etycznych”) pokazuje bzdurność tego projektu. Każda partia, wcześniej czy później, musi opowiedzieć się za konkretnym systemem wartości, a jeśli będzie przed tym uciekać, wówczas spory w jej łonie doprowadzą do jej niemocy na scenie politycznej. To samo dotyczyć może również proponowanych obecnie „nowalijek politycznych”, chcących być lekiem na całe zło. Zresztą, jak pokazuje historia, wszystkie owe odnowicielskie partie kończyły w koleinach wytartych przez poprzedników, a ich powołanie do życia zazwyczaj kończyło się wywindowaniem nowych graczy na scenie politycznej (ujmując rzecz trywialnie: zawsze chodzi o dorwanie się do koryta, nawet pod szczytnymi hasłami). Dlatego przestałem wierzyć w sens powoływania nowych bytów do istnienia.

Spojrzeć realistycznie

Cóż zatem robić? Przede wszystkim przestać biadać, że jest źle i sięgamy dna. Oczyszczenie sytuacji w Polsce nie polega na powoływaniu nowych bytów politycznych i zatapianiu już istniejących. Drogą jest oczyszczenie dyskursu politycznego z naleciałości rodem z cyrku starożytnego Rzymu, gdzie krew lała się tylko ku uciesze gawiedzi. Oznacza to jednak, że zaakceptować również musimy spór jako wewnętrzny mechanizm walki politycznej. On będzie istniał zawsze, przynajmniej jak długo będzie istniała kultura zachodnia. Trzeba jednakże ów spór podnieść z kolan. Oznacza to zaprzestanie mówienia o cenach jabłek i mleka, tropienia dorsza czy też spotów w konwencji rysunkowej. Oczywiście, na przeszkodzie stanie nie system partyjny w Polsce, ale poziom intelektualny naszego społeczeństwa, które zamiast dokonywać wyborów zgodnie z logiką, zainteresowane jest tym, kogo na egipskiej plaży nacierał olejkiem były poseł Maksymiuk. Ale to już inna bajka. Nie zmieni jej powołanie do życia nowej partii, gdyż albo ugrzęźnie ona na mieliznach dzisiejszych graczy politycznych, albo skończy z kubkiem herbaty na politycznej kanapie. Aby ratować „jedność narodu”, trzeba ratować (może i resztki) kultury intelektualnej w Polsce.

Ks. Jacek Świątek