Młode i wściekłe
Od lat w Kościele funkcjonowało przekonanie, że w pracy duszpasterskiej więcej uwagi trzeba poświęcać mężczyznom. Wiadomo: mocny ojciec - silna rodzina. Łatwiej panom „odpuścić” sobie sprawy Boże. Więcej testosteronu w naturalny sposób skłaniać może ku zachowaniom agresywnym etc. W ostatnich latach powstało sporo inicjatyw - zaproszeń skierowanych w ich stronę, także w naszej diecezji. I dobrze. W epoce nadreprezentatywności „Piotrusiów panów” i obfitości 30-, 40-latków, którzy mentalnie zatrzymali się na poziomie rozwoju nastolatka, niewątpliwie każda próba zmiany takiego stanu rzeczy jest cenna.
W powszechnym przekonaniu jeszcze do niedawna wydawało się, że kobieta – „strażniczka ogniska domowego” – jest mniej podatna na zewnętrzne destrukcyjne wpływy. Kojarzona była z łagodnością, spokojem, pragnieniem stabilizacji, koncyliarnością, względnie dużą akceptacją dla wyrosłych z Ewangelii zasad moralności. W pewnym momencie zaczęło się jednak dziać coś niedobrego. Sporo namieszały ruchy emancypacyjne, industrializacja i zmiany społeczne dokonujące się od połowy minionego wieku, współczesny radykalny feminizm. Wydawało się, że mimo wszystko – poza wyjątkowymi sytuacjami – nie wpłynęło to jednak jakoś znacząco na polskie kobiety. Mówiło się (i mówi nadal): Kościół żeńsko-katolicki. Dalej na nabożeństwach paraliturgicznych i niedzielnej Mszy św. to one stanowią większość. Nic to zresztą nowego w historii. Dzieje Apostolskie, pisma Pawłowe ukazują ogromną ich rolę w młodych wspólnotach. Dziś także trudno byłoby sobie wyobrazić Kościół bez nich.
Ale to się zaczęło radykalnie zmieniać. Kolejna oczywistość runęła. ...
Ks. Paweł Siedlanowski