Komentarze
Młodzi, wykształceni, z dużych miast

Młodzi, wykształceni, z dużych miast

Starsi pewnie pamiętają gromadne wyprawy do Warszawy po wałówkę. Były kartkowe lata 80, komuna mocno już stękała, gospodarka zwalniała, fabryki nie były w stanie wyprodukować nawet wystarczającej ilości durnego papieru toaletowego.

Ale propaganda, niczym puszczone w ruch koło zamachowe, trąbiła dalej o planach pięcioletnich i nadziejach gospodarki socjalistycznej, która po „przejściowych problemach” na pewno się podniesie. Nijak się to miało do rzeczywistości. Póki co objawiało się lepszym zaopatrzeniem sklepów mięsnych w stolicy. Ciągnął więc lud z Podlasia po krakowską, podwawelską i zwyczajną. Ponieważ mój ojciec był kolejarzem, bilety były darmowe, średnio co dwa, trzy tygodnie brała mnie mama ze sobą po zakupy do stolicy. Towar przy ladzie, pomimo kartek, wydawany był „na łebka”, zatem ja, mimo swoich kilkunastu lat, dostawałem przydział. Pamiętam, że czasem zdarzało się nam (prostym ludkom ze wsi, nieobytym z dużym miastem) pytać o drogę (GPS jeszcze wtedy nie było). Pamiętam odpowiedzi, ponieważ wpisywały się one w pewien swoisty klucz. Zapytany rodowity mieszkaniec Warszawy nie wstydził się pokazać drogę, napisać numery tramwajów, czasem podprowadzić, cierpliwie wytłumaczyć. Najgorzej było, gdy trafiło się na flancowanego warszawiaka – takiego, co to zamieszkał na jednym z blokowisk zaledwie parę lat wcześniej. Najpierw z pogardą spojrzał na „wsiocha”, potem sprzedał parę odzywek na temat „chamstwa” panoszącego się wszędzie, które zamiast w swoich dziurach siedzieć, do „komercyjnych” się wpycha. Czasem łaskawie (jeśli wiedział) wskazał drogę i odszedł w poczuciu wyższości i z nieskrywaną pogardą. On, mieszkaniec lepszego świata.

Skąd te reminiscencje? Ano sprowokowały mnie ciągłe doniesienia mediów, przeciwstawiających sobie jakoby wykluczające się wzajemnie dwa światy: starych i młodych, światłych i ciemnych, aksamitnych i moherowych. Wydają się ich łączyć tylko zakorkowane nitki krajowych dróg  („2” w każde niedzielne późne popołudnie „stoi” już od Dębego aż do Wesołej, zapchana samochodami wypchanymi wałówką wiezioną od rodziców ze wsi. „7” i inne wyglądają podobnie.). Reszta – dzieli. Kto jeździ, ten wie. Podróżują nimi m.in. „młodzi, wykształceni, z dużych miast”, którzy za rogatkami stolicy błyskawicznie zapominają, skąd przybyli. O nich dziś parę refleksji.

Kto śledzi sondaże wie, że ta grupa społeczna (?) dziś to najlepsza cząstka fragmentu Europy zwanego Polską. To pupilek jedynej słusznej partii i jej speców od PR, adresat wszelkiego rodzaju umizgów, papierek lakmusowy narodu! A tacy mają przywileje. Młodemu, wykształconemu etc. wolno wszystko. Ponieważ zrzucił moralno-historyczny garb i, jak to lapidarnie ujął pewien znany Kaszub, udało mu się wyleczyć z choroby zwanej polskością, ma pełne prawo do tego, by czuć się lepszym. Na pierwszy ogień idzie petryfikacja przekonania, że Polska to wyraźne strefy A i B. „Lepsza cząstka” to zwolennicy PO, śmiejący się do rozpuku z dowcipów redaktorów ze „Szkła kontaktowego” i fani Kuby Wojewódzkiego – starzy to elektorat PiSu, mohery i sługusy Rydzyka; ci pierwsi są ładni, stanowią przeciwieństwo brzydkiej reszty, która zaludnia wschodnią Polskę, Podkarpacie i Bieszczady. Młodym i wykształconym wolno pluć na babcie modlące się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, zakładać szaliki na twarz i wyzywać katoli od faszystów, antysemitów. Jakby co, red. Blumsztain et consortes z GW weźmie ich w obronę, zaś red. Sutowski z „Krytyki Politycznej” co najwyżej pieszczotliwie nazwie „dzielnymi i zdeterminowanymi chłopcami z chustami na twarzach”. Jednocześnie jedynie słuszna gazeta ugruntuje w nich pogardę dla patriotyzmu polskiego, „klerykalnych” Polaczków, którzy nie widzą, co dobre. Wiadomo: być „młodym, wykształconym, z dużego miasta” to nie lada wyróżnienie. Wielu marzy, by się załapać. Nie wszystkim się udaje.

Coś tu jednak nie gra… Pachnie błazenadą, pustką. Wszystko wypełnione jest lękiem przed znalezieniem się „poza obiegiem”. To on każe płaszczyć się przez rożnego rodzaju „autorytetami”, szukać poczucia własnej godności w tyradach nadwornych śmieszków, wskazujących winnych wszelkich niepowodzeń w moherowej części Polski. A może najzwyczajniej w świecie jest próbą ukrycia kompleksów? Sposobem zakamuflowania ideowej pustki, bezwartościowości? Rozpaczliwą próbą ukrycia braku pomysłu na życie?

Czas to zweryfikuje.

Ks. Paweł Siedlanowski