Mniej znaczy więcej
Organizacja Narodów Zjednoczonych ostrzega przed kryzysem demograficznym w Polsce. Według przewidywań ONZ, liczba ludności w kraju zmniejszy się do zaledwie 24 mln. Punktem krytycznym ma być 2020 rok - z każdym kolejnym mieszkańców naszego kraju może ubywać. Zdaniem specjalistów, trzeba bić na alarm. Czy na pewno? A może mniejsza liczba ludności to wcale nie problem, a klucz do rozwiązania wielu palących kwestii... Im niższa temperatura za oknem, tym częściej słyszymy o smogu. I choć specjaliści od ustalania winnych za zamach na jakość powietrza przechylają szalę to na stronę właścicieli aut, to użytkowników pieców węglowych, jedno jest niezmienne - za emisją zanieczyszczeń stoją obywatele. A więc jeśli ich liczba będzie mniejsza, zmaleje stężenie niebezpiecznych pyłów w atmosferze. Logiczne.
W myśl zasady stosowanej w wielu rodzinach: jedno auto na jednego, za przeproszeniem, członka, rośnie liczba samochodów na drogach. Efekt? Coraz większe korki w miastach, czyli więcej czasu dla kierowców na przypominanie sobie „łaciny”. Do tego odwieczny problem ze znalezieniem miejsca parkingowego – wykorzystywany jest każdy wolny centymetr. Czasami można mieć wrażenie, że kierowca musiał wysiadać przez bagażnik. Zatem mniej posiadaczy aut to mniej korków, stresu, chorób…
A propos zdrowia… Mniejsza liczba chorych to krótsze kolejki do lekarza i mniej dyskusji w poczekalni o tym, kto ma jaką chorobę, że wszyscy kradną, a kiedyś to było lepiej. Do lamusa odejdą rozmowy w przychodni, jakiej ostatnio była świadkiem moja koleżanka. Pani w rejestracji poinformowała pacjenta w wieku emerytalnym, że specjalista, do którego on chce się zapisać, wolny termin będzie miał… w 2021 r. „Ale czy ja dożyję?” – zamyślił się starszy jegomość. I usłyszał: „Proszę pana, tego nikt nie wie. Zapisać czy nie?”.
Tam, gdzie jeszcze wczoraj były tereny zielone, dziś uwijają się deweloperzy. Popyt na mieszkania cały czas rośnie, a wraz z nim ceny, dzieląc Polskę na metropolie i pipidówy. Za cenę dwupokojowego mieszkania w tej drugiej lokalizacji będziemy mogli sobie zafundować co najwyżej garaż w większym mieście. Mniej chętnych na własne „M” obniżyłoby ceny, w efekcie oprócz garażu byłoby nas stać jeszcze na kawałek balkonu.
Kiedy już siedzimy sobie we własnych czterech ścianach, przy okazji produkujemy śmieci. I to z roku na rok coraz więcej. Samorządy tak windują wysokość opłat, że niedługo zacznie się opłacać utworzenie prywatnego punktu przetwarzania odpadów.
Zatem, gdyby nas, obywateli, było mniej…
Kinga Ochnio