Komentarze
Źródło: LEVENTE JANOS/DREAMSTIME
Źródło: LEVENTE JANOS/DREAMSTIME

„Moje” prywatne ranczo

Niespecjalnie zajmuję się śledzeniem seriali telewizyjnych, ponieważ uznaję za stratę czasu zajmowanie się dziejami Złotopolskich, Lubaczów albo innych rodzin. Nie widzę też zbytniego sensu w liczeniu kolejnych odcinków „Mody na sukces” czy szpitalnej sagi z Leśnej Góry.

Niestety, mijając programy w telewizji, nie sposób nie natknąć się na jakiś serial. Ostatnio przypadkiem zobaczyłem odcinek serialu „Ranczo”. I na nim się chwilę zatrzymałem.

Karanie proboszcza

Nie widzę sensu opowiadania szczegółowo przebiegu akcji tego odcinka serialowego. Dość powiedzieć, że proboszcz z miejscowości Wilkowyje został „ukarany” przez parafian zmniejszeniem datków na niedzielną tacę za to, że wymówił serialowej Amerykance pomieszczenia plebanijne, w których nauczała miejscowe dzieci języka angielskiego. Co prawda przybyła z USA Lucy żyła na „kartę rowerową” z niejakim Kusym, co stało się przyczyną interwencji księdza, ale jakoś ten wątek stał się pobocznym. W międzyczasie padały (jakże nam znane) argumenty, że przecież miłość, że dzieci muszą się uczyć, a poza tym co ksiądz wie o miłości i życiu rodzinnym, że przecież nie zagląda się nikomu pod pierzynę etc. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, mieszkańcy serialowej parafii postanowili „nauczyć księdza rozumu” i… nie dali na tacę w niedzielę, a w czasie Mszy św. panowała grobowa atmosfera.

Można oczywiście uśmiechnąć się nad tą sytuacją i potraktować ją jak swoiście dobry żart. Jest jednak jedno małe ale… Pytanie, które pozostaje po obejrzeniu tego filmu, jest zasadnicze dla naszego sposobu postrzegania wiary i instytucji z nią związanych. Głowiąc się nad rozwiązaniem tego dziwnego sporu, Lucy znajduje odpowiedź swego „ukochanego”, Kusego, który wyraźnie stwierdza, że nie jest ważne, co inni o nas myślą, ale ważne jest, co my wiemy.

Problem w tym, że w przypadku proboszcza nie do końca sprawa przedstawia się tak jasno. Ksiądz nie jest w parafii tylko jednym z obywateli, który może wyrażać swoje zdanie. On jest jednak przedstawicielem wspólnoty całego Kościoła. I to nie przedstawicielem w sensie jurysdykcyjnym, ale tym, który jest odpowiedzialny za jedność wiary i miłości (czyli także postępowania moralnego wierzących). Można zastanawiać się nad sposobami wyrażania przez niego stanowiska w tych sprawach, ale kwestionowanie jego pełnomocnictwa w tym zakresie jest uderzaniem w jedność Kościoła, która nie jest tylko jednością na wzór innych tworów społecznych, jak partia czy stowarzyszenie, ale opiera się na jedności prawdy, która wyzwala, ale również która osądza.

Przytaczana argumentacja, że dzieci muszą się uczyć, a miłość dotyka każdego i nie można przed nią uciec, jest wpisywaniem Kościoła tylko w ramy jakichś organizacji charytatywnych czy relatywnie ukształtowanego humanizmu, przyznającemu każdemu prawo do jego prawdy bez odniesienia do tego, co obiektywne. Tymczasem Kościół pomny jest słów Apostoła Pawła, który nakazuje nastawać w porę i nie w porę, a w razie potrzeby wskazać błąd i skarcić wierzącego, jeśli odstępuje od prawdy Bożej. Zniwelowanie pozycji Kościoła w ramach społeczności tylko do głoszenia frazesów o miłości i przebaczaniu sprawia, że traci on swoje posłannictwo na rzecz przypodchlebiania się społeczeństwu. Schlebianie każdemu ludzkiemu widzimisię prowadzi jednak do sytuacji, gdy społeczność parafialna nie tylko chce mieć władzę nad poczynaniami proboszcza, ale również sięga po „rząd dusz” w dziedzinie głoszonej prawdy. A przecież depozytu wiary nie ustala się w drodze „demokratycznego głosowania”.

W mętnej wodzie diabeł ryby łowi

Problem relatywizacji prawdy – nie tylko w dziedzinie religii – jest dzisiaj bardzo ważki. Dochodzenie do prawdy zastępujemy dzisiaj głosowaniami, zaś argumentację i dowód zamieniamy na racje, najlepiej swoje własne. Ideologiczna subiektywizacja powoduje, że zagubieni na areopagu idei i myśli zapominamy, że najważniejsze jest trzymanie się rzeczywistości. Współczesne motto, mówiące o największym zwycięstwie złego ducha, polegającym na tym, że udowodnił nam swoje nieistnienie, nie jest tylko powiastką z dziedziny wierzeń religijnych, ale ukazuje prawdę o naszej rzeczywistości społecznej. Zło, ponieważ jest krzykliwe i łatwe do wyłowienia, potrzebuje swoistego parawanu, mętnego otoczenia, skrywającego jego prawdziwe oblicze. Jednym słowem, potrzebuje zniszczenia prawdy obiektywnej, która może wykazać jasno, gdzie leży dobro. Relatywizm w życiu społecznym bazuje na stwierdzeniu, że nie ma nic pewnego w naszym świecie, a każdy z nas posiada swoją prawdę, co należy czytać jako twierdzenie o dopuszczalności wszystkiego, byle stały za tym własne, mocne przekonania. Człowiek pewny swego zdania, nie potrzebuje kryć się za parawanem „doraźnej tolerancji”, ale odważnie potrafi bronić swoich przekonań w ramach dyskusji. Nie obawia się zanegowania przez innych swojego zdania, ale również nie waha się zmienić swoich poglądów, jeśli wykazana zostanie ich błędność. To nazywa się racjonalizmem. Subiektywizacja poglądów prowadzi wcześniej czy później do irracjonalności w życiu społecznym, czego wyrazem jest domaganie się (w imię swoiście pojętej tolerancji) do zaniechania jakiejkolwiek dyskusji, a wszelkie instytucje, wśród nich Kościół, głoszące obiektywną prawdę odsądzane są od czci i wiary. A przynajmniej uważane są za totalitarne i niedemokratyczne. Tymczasem prawda nigdy nie jest demokratyczna. I na szczęście nie będzie.

Nie tylko sprawa polska

Rzecz nie dotyczy tylko naszej krajowej rzeczywistości. Również inne regiony świata nie są wolne od prób zrelatywizowania wszystkiego i wydania na żer subiektywnych przekonań. Warto zadać sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje. Otóż nie jest to wcale wynikiem narastającej fali wolności obywatelskiej na naszym globie, ile raczej tworzenia nowych ośrodków decyzyjnych. Pokazują to ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych. Odebranie dzieci społeczności mormonów dokonało się w imię przekonania kilku urzędniczek państwowych, które nie mogły wyobrazić sobie, by ludzie żyjący na sposób XIX-wieczny mogli być szczęśliwi. Problem w tym, że subiektywne przekonanie jakichś pań zostało uzbrojone w plenipotencje państwowe, dzięki czemu mogły one wywrzeć presję na tę społeczność religijną. Obrazuje to wyraźnie, że rolę dysponenta prawdy chce zawłaszczyć sobie instytucja państwa. I taka jest prawda. Pozory wolności, ubrane w szatki tolerancji, zawsze kończą się dominacją instytucji, która zna tylko Piłatową kwestię: „A cóż to jest prawda?”.

Ks. Jacek Świątek