Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Monopol na dobroczynność

W niedawnej przeszłości jedna z organizacji charytatywnych, znana z czerwonych serduszek, oblepiła Polskę plakatami, na których ogłaszała światu i wszem wobec, że jest największą oraz najhojniejszą organizacją dobroczynną w kraju nad Wisłą.

Kolorowe bilbordy miały uświadomić Polakom, kto naprawdę pomaga ludziom w naszej Ojczyźnie, a kto tylko markuje działania charytatywne. Przyznam się, że z niesmakiem odniosłem się do tej wojny plakatowej i corocznego krzyku o kolejnym rekordzie. W dziedzinie dobroczynności walka o klienta jest szczególnie ohydna. Czynienie dobra nie jest przecież działaniem nastawionym na sukces, ponieważ dotyka to człowieka obdarowanego przez nas dobrem. Staje się on wówczas tylko marionetką w naszych działaniach, nastawionych raczej na poklask społeczeństwa niż na sprawianie, że mniej wokół nas będzie biedy i zła. Lecz kto sieje wiatr, zazwyczaj zbiera burzę.

Matematyka nie jest wyznaniowa

Przyczynkiem do napisania tych kilku słów stała się 58 rocznica likwidacji katolickiej organizacji charytatywnej „Caritas”. Początki jej, sięgające czasów słynnego ks. Piotra Wawrzyniaka z Wielkopolski, ukazują ją jako ruch oddolnego wspomagania wszystkich potrzebujących pomocy. Wspomagania bez większych reklam i ogłoszeń, nastawionego na bezpośrednią pomoc potrzebujących. Potrzebującym wszelkiej pomocy. Rozwijając się w niepodległej Polsce, po II wojnie światowej stała się solą w oku władz komunistycznych. Łamała bowiem monopol państwa socjalistycznego na „wyzwalanie ludzi z biedy”. Można powiedzieć, że stanowiła jasny przykład, że nie tylko lewacy troszczą się o najbiedniejszych, ale Kościół jako społeczność jest w każdym czasie przeniknięty „opcją na rzecz ubogich”. Potrzeba zniszczenia autorytetu Kościoła i zmonopolizowania dobroczynności sprawiła, że w 1950 r. władze komunistyczne przejęły tę organizację poprzez wprowadzenie swoich ludzi do zarządów komisarycznych w poszczególnych diecezjach. Po kolejnym odzyskaniu niepodległości Caritas powróciła do swoich działań, jak zawsze troszcząc się o najbiedniejszych. Warto, w kontekście ogłaszanych co roku „rekordów”, spojrzeć na działalność Caritas.  Otóż na przykład w 2006 r. Caritas Polska w kraju i za granicą udzieliła pomocy na sumę 234 mln zł (natomiast organizacja wspomniana wyżej za rekord uznała sumę ponad 30 mln zł). W tym właśnie roku Caritas Polska posiadała 1017 placówek w Polsce i na świecie, w których zatrudniała 4495 pracowników oraz 69440 wolontariuszy. W sumie w tym właśnie czasie 109 tys. dzieciom sfinansowano wakacje, 1,5 mln osobom potrzebującym udzielono pomocy różnego rodzaju, 150 tys. dzieci objęto dożywianiem codziennym, 47 tys. dzieci uczęszczało do świetlic socjoterapeutycznych, zaś 1086 objęto indywidualną opieką w programie wyrównywania szans edukacyjnych „Skrzydła”, 38 tys. dzieci uczęszczało na zabiegi rehabilitacyjne, zaś Caritas Polska udzieliła pomocy ofiarom trzęsień ziemi w Indonezji, Pakistanie i Azji Południowo-Wschodniej. Cóż, matematyka nie jest wyznaniowa. Biorąc pod uwagę kurs dolara do złotego (w 2006 r.), Caritas Polska jednego tylko roku udzieliła pomocy na sumę około 100 mln dolarów (wspomniana organizacja chwali się, że przez 16 lat wydała na pomoc ponad 100 mln dolarów). Tyle fakty, które można sprawdzić.

Po co ten krzyk i petardy?

Słusznie można zadać sobie to pytanie. Jeśli jest coś dobrego, to nie potrzebuje nadzwyczajnej reklamy. Po prostu czyni dobro i nie krzyczy o tym. Nie trzeba przynajmniej leczyć następnego dnia gardła. Wydaje mi się, że jest to związane z ponowną monopolizacją dobroczynności. Dziwne jest, że w całym tym zamieszaniu styczniowym wszyscy porównują się z Caritas, chcąc koniecznie dowieść, że są od niej lepsi. Problematyka monopolizacji dobroczynności nie jest tylko związana z jakimiś manipulacjami finansowymi. Ten argument, choć najczęściej używany, jest jednak chybiony, chociażby ze względu na kontrole finansowe, które są przeprowadzane w poszczególnych fundacjach i organizacjach charytatywnych. Wydaje mi się, że monopolizowanie dobroczynności jest związane raczej z klientyzacją tych, którzy są odbiorcami dobra czynionego przez nas. W starożytnym Rzymie cesarze i patrycjusze rozdawali za darmo zboże i wino, aby mieć popleczników wśród ludu Wiecznego Miasta. Podobny mechanizm występuje i tutaj. Wypowiedź Jerzego Owsiaka podana przez media, że minister Schetyna powinien najpierw skontrolować swój resort, a nie fundację, wskazuje, że to myślenie jest jak najbardziej uzasadnione. Powstaje swoiste państwo w państwie. Jeśli muzycy postanawiają wziąć pieniądze za swoją pracę na rzecz fundacji, to są „be” i „fe”, ale jak zarząd fundacji pobiera pensje za swoją pracę, to już nie jest żadnym przestępstwem. Monopolizacja dobroczynności sprawia, że nie muszę tłumaczyć się ze swoich poczynań, bo wszyscy wiedzą, że jestem aniołem dobra w świecie pełnym zła i cierpienia. Do tego potrzeba jest jednak owa reklama, aby w świadomości społecznej utkwiło na dobre przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach i prawości charakteru.

Bitwa na dobro

Nie chcę jednak, by ten tekst był tylko jakimś docinkiem skierowanym pod adresem wspomnianej fundacji. Dobro powinno stać się elementem naszej codzienności i nie powinno być dzielone. Dlatego mam dość, że ktoś wciska mi, że jest najlepszy w świecie i o jeden dzień dłużej. Chcesz czynić dobro, to rób to, ale nie fałszuj rzeczywistości (bilbordami) i nie poniżaj innych, którzy może w ciszy i bez „dobrych aniołów” (z TVP i TVN) czynią coś dla ludzi dotkniętych biedą. Nie sprawiaj, że w jeden styczniowy dzień trudno spokojnie wyjść z domu i dojść do kościoła lub przejść się na spacer, bo „watahy miłosierdzia” czają się za każdym rogiem. I na litość Boską nie przyklejajcie mi do ubrania tandetnego gadżetu, który do niego wcale nie pasuje. Po prostu tego nie chcę. Jeśli mam wolność, to sam wybiorę czas i miejsce, gdzie czynić będę dobro. A z tego rozliczy mnie Pan Bóg na Sądzie Ostatecznym ( a nie spiker telewizyjny). I to by było na tyle – cytując mistrza.

Ks. Jacek Świątek