Komentarze
Multikulti

Multikulti

Francuskiej gazety „Charlie Hebdo” prawdopodobnie bym nie zapamiętała, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni. Dokonana na jej redaktorach masakra spowodowała, że tytuł stał się powszechnie rozpoznawalny.

Przyznaję, że zadałam sobie trochę trudu (prawdę mówiąc, w dobie internetu niewielki to trud) i obejrzałam publikowane w tym piśmie „satyryczne” rysunki. Prawdę mówiąc, nie bardzo widzę tam satyrę, rysunki są bowiem obsceniczne i wulgarne.

W ogromnej mierze odnoszą się do religii. Różnych. Możemy np. zobaczyć kopulującą Trójcę Świętą czy papieża podnoszącego prezerwatywę jak Eucharystię – i słowa „oto ciało moje”. Obrazków szydzących z chrześcijaństwa, z katolików, papieża można znaleźć wiele. To wszystko wpisywało się w tzw. polityczną poprawność, bo przecież prawo do wolności słowa (i malunku) uznaliśmy za prawo najważniejsze. Problem w tym, że nie wszyscy tak chcą się z tym zgodzić. Znaleźli się obrońcy obrażanego Mahometa. Niech  mnie Bóg broni nawet od samej myśli, żeby usprawiedliwiać odwet. Jednak znając realia, nawet laik mógł się tego spodziewać. Nie zgadzam się ze słowami, które w odniesieniu do paryskiej tragedii usłyszałam, że to piękne tak bronić swojej wiary, ale trudno też się zgodzić na taki rodzaj „satyry”, jaki proponuje „Charlie Hebdo”. 

Dzisiaj tytuł tego tygodnika jest na ustach wszystkich. Jak się okazuje, redakcja – po tragedii – nie tylko nie złożyła broni, ale wręcz postanowiła wykorzystać swoje „pięć minut”. Najnowszy numer ma na okładce Mahometa, który trzyma kartkę z manifestującym solidarność w obronie dziennikarskiej wolności napisem „Jestem Charlie”, a umieszczone obok słowa to „Wszystko wybaczone”. Można by je uznać za piękne, ale czy nie są kolejną prowokacją? Zwłaszcza że po odwróceniu obrazka twarz Mahometa łatwo można skojarzyć z genitaliami.

Najnowsze wydanie tytułu, który do tej pory ukazywał się w 60 tys. egzemplarzy, po zamachu ma nakład 3 mln – przetłumaczony na pięć języków i sprzedawany w 25 krajach. Za granicę zostanie wysłanych 300 tys. kopii (do tej pory 4 tys.), a we Francji zamiast w 20 tys. będzie dostępny w 27 tys. punktów sprzedaży – i pozostanie tam przez osiem tygodni. Ludzie garną się do wiedzy, prawda? O komercyjnym zmyśle wydawcy przez grzeczność nie wspomnę. Że wszystko jest towarem – nie od dziś wiadomo. Ale z każdym dniem jest chyba nim coraz bardziej. I nie wywołuje to żenady u żadnej z zainteresowanych handlem stron.

Świat nagle jakby się obudził – w paryskim marszu wolności zamanifestował swoje stanowisko. Dobrze byłoby się przyjrzeć, o jaką wolność chodzi. Jakie znaczenie to słowo ze sobą niesie. Jeden z naszych rodzimych publicystów ogłasza np., że Europa ogranicza wolność islamistów chociażby tym, że na swoim terytorium zabrania im wielożeństwa.

Pora pozbyć się złudzeń i politycznej poprawności – islamizacja Europy to fakt. Idealizowane multikulti okazuje się jednak niekoniecznie tak piękne, jak by się chciało.

A teraz taki obrazek. Grupa otoczonych systemem opieki socjalnej i pobierających w Wiedniu naukę języka niemieckiego islamistów zostaje zaprowadzona do kina. W pewnym momencie (podczas seansu) wszyscy wstają, rozkładają przyniesione ze sobą chodniczki, wyciągają kompasy, szukają kierunku świątyni i zaczynają swoją modlitwę. Pytanie brzmi: ten obrazek wywołuje u Państwa uśmiech, zdziwienie, zażenowanie, politowanie, przestrach?

 

Nad problemem z islamistami zastanawiają się mądre głowy. Trudno jednak nie zauważyć, że Europa na skutek durnego pojmowania wolności traci (zatraciła?) swoją chrześcijańską tożsamość. Może pora uznać, że przestrzeganie zasad, stanie na straży moralności i pilnowanie – tak, pilnowanie – wolności nie jest zachowaniem głupim. A w ostatecznym rozrachunku – staje się wysoce opłacalnym.

Anna Wolańska