Multimedialny kombajn w kieszeni
Trochę to było dziwne, bo w miarę upływu czasu w autobusie zapadała cisza, a wszyscy pasażerowie koncentrowali się na treści monologu młodego pana. „No tak, właśnie dziś były te matury - perorował.
– Jakie tematy? No coś z „Wesela” było. I coś z „Potopu”. Tak, jakieś takie zakręcone. No, dobrze, że my już to mamy za sobą, prawda? No ale weź, kto te tematy w ogóle wymyśla! Przecież 95% maturzystów w ogóle nie wie, kto napisał „Potop”, a oni fragment „Potopu” dają…
Niestety nie dane mi było się dowiedzieć, co młody pan myśli na temat „Wesela” i jakie ma życiowe przemyślenia w kwestii matury z matematyki, gdyż autobus zatrzymał się na moim przystanku i musiałem wysiąść. Pomyślałem sobie jednak o tym, jak zmienił się nasz świat przez ostatnie lata – a konkretnie pomyślałem, jak zmienił nasze życie telefon komórkowy. Z dzieciństwa pamiętam czasy, gdy telefon był synonimem zbytku i luksusu; towarem deficytowym, czymś, na co czekało się latami. Oczywiście telefon stacjonarny – taki na kablu i z okrągłą tarczą. Osobną kwestią była jakość połączeń czy fakt, że aby dodzwonić się z Garwolina do Łukowa, trzeba było zamawiać rozmowę międzymiastową. Dla współczesnych rodziców jest chyba nie do pomyślenia, że można było wypuścić dziecko do szkoły czy w ogóle z domu bez telefonu. Dziś na świecie jest ok. 1,5 mld telefonów komórkowych – więcej niż komputerów. Wiele osób nie wyobraża sobie życia bez tego urządzenia, a jeśli przypadkiem wychodząc z domu zapomną wziąć telefonu, to albo z popłochem w oczach natychmiast wracają, albo żyją w poczuciu stresu, że ominą ich jakieś ważne wiadomości. Podczas rekolekcji ignacjańskich, kiedy na osiem dni trzeba całkowicie wyłączyć telefon i odciąć się od świata, niejednokrotnie pojawia się taka właśnie pokusa: zobacz, włącz, może jakaś ważna wiadomość, może na świecie stało się coś ważnego? Po ośmiu dniach z reguły okazuje się, że świat stoi jak stał…
Psychologowie zaczynają mówić już o syndromie uzależnienia od telefonów komórkowych, podobnie jak od internetu. Młode pokolenie nie wyobraża sobie chyba życia bez esemesów, aplikacji, gier na telefonie czy też nieskrępowanej możliwości komunikowania. Telefony – zauważmy – służą już nie tylko do rozmawiania czy esemesowania. Nowoczesne smartfony to pewnego rodzaju multimedialne „kombajny” – łączą w sobie funkcje telefonu, aparatu fotograficznego, nawigacji GPS, obsługują odbiór i wysyłanie emaili, a prosta aplikacja zamieni telefon w skaner dokumentów. Przy pomocy telefonu można zapłacić za zakupy czy też popłacić rachunki. Można poinformować cały świat o swoich przeżyciach, nastrojach, radościach i smutkach, zmieniając odpowiednio status w mediach społecznościowych. Tych funkcji jest coraz więcej – proces konwergencji mediów, czyli łączenia funkcji różnych urządzeń w jednym, zatacza coraz szersze kręgi.
Z drugiej jednak strony… Trochę czasami przypomina się słynne powiedzenie Jana Himilsbacha: „Tyle dróg budują, a iść nie ma dokąd”. Owa łatwość komunikacji czasem bywa złudna… i pozorna. Bo nawet najwspanialszy telefon nie poprowadzi za nas rozmowy tak, by była ona rzeczywistym spotkaniem. On jest tylko narzędziem, które może nam w tym pomóc – ale nie będzie rozmawiał za nas. Dlatego warto zastanowić się, czy to ja jestem dla telefonu, czy telefon dla mnie. Warto o tym przypominać również tym, którzy w kościele podczas Mszy św. nagle zrywają się i z paniką w oczach biegną do wyjścia, poganiani świdrującym na całą świątynię dźwiękiem dzwonka. Na szczęcie każdy telefon ma przycisk „Wycisz”. Szkoda, że nie każdy właściciel telefonu o tym wie lub pamięta.
Ks. Andrzej Adamski